Bajka - nie bajka

Opowiedz mi raz jeszcze tę ulubioną bajkę.

Którą?

No tę o tatusiu, mamusi i małym ziarenku.

Słyszałeś ją przecież tyle razy i znasz zapewne na pamięć.

To nieprawda, ona stale się zmienia.

No właśnie, nie umiem niczego dwa razy zrobić tak samo, a bajki nie zapisałam.

To dobrze, niech będzie inaczej, ale powiedz - czy oni dalej mnie kochają?

Oczywiście, należy ci się to jak pieskowi miska i spacer. Ale to nie będzie prawdziwa bajka, tylko taka bajka - niebajka.

Jak to …

Bo wiesz bajka na końcu ma morał, takie zdanie np. „Żeby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała” albo: ”jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie” czyli, że dobro i zło wracają do ich sprawców.  Tak naprawdę, ja nie lubię morałów. W bajce jest też opis magicznej siły lub czarodzieja, pomagających bohaterowi w przezwyciężaniu trudności. Opowiem ci w zamian tę twoją ulubioną historię, a ty sam wyciągniesz wniosek z niej wynikający.

To zaczynaj.

Gdzieś tam na ziemi, w ani dużym ani małym mieście żyło sobie dwoje młodych ludzi. Jak większość rano wychodzili do pracy, późnym popołudniem wracali do domów. Mieli wielu znajomych i nawet przyjaciół, ale każde z nich marzyło o takiej osobie z którą każdy dzień byłby ładniejszy. Takiej z którą można spędzać wolne chwile, rozmawiać, przeżywać przygody ale też wyżalić się jak smutno na duszy.

Marta i Marek  spotkali się pewnego letniego dnia na wycieczce rowerowej i tak się zaczęło. Marcie zepsuł się rower, o pomoc poprosiła Marka. Od tego dnia spotykali się coraz częściej aż wreszcie zdecydowali, że będą rodziną.

Po trzech latach w ich życiu zaczęło czegoś brakować. Coraz częściej marzyli żeby w domu zapanował gwar jaki niesie ze sobą dziecko. Ucieszyli się bardzo, gdy z ich bliskości powstała najpierw mała, a stopniowo coraz większa fasolka, która w ciele mamy rozwinęła się w człowieczka. Kiedy przyszedł na świat był koniec niezwykle mroźnego i śnieżnego stycznia.

Przez pierwsze dwa lata każdy dzień był radością, zarówno dla malucha jak jego rodziców. Potem przyszło rozstanie. Tata musiał wyjechać do pracy daleko od rodziny, co postawiło na głowie ich codzienne życie.

Chłopiec nie zdawał sobie sprawy co było przyczyną zmiany. Nadal czekał na wieczorne pojawienie się taty przy łóżeczku, ale zamiast niego coraz rzadziej widział też mamę. Jej miejsce zajęła babcia, a z czasem pojawiły się jakieś obce panie. Było wszystkim bardzo smutno, a w końcu znalazł się w żłobku w towarzystwie wielu płaczących często dzieciaków, bez mamy i taty na co dzień. 

Posmutniał, częściej chorował ale były też okresy szczęśliwe, bo obok pojawiała się mama, choć już nie tak radosna jak dawniej. Gdy już poszedł do szkoły pierwsze wakacje spędzili jednak wszyscy razem, nad ciepłym morzem. Wprawdzie krótko, ale było prawie jak dawniej. Tylko rodzice mówili głośniejszym tonem i nie tak radośnie; poświęcali mniej uwagi wspólnym zabawom dając dziecku kolejne zabawki w miejsce swojej obecności.

Ale wróćmy do lat wcześniejszych. Gdy chłopiec miał prawie 3 lata mama kupiła mu klocki pachnące drewnem, jak w tartaku, gdzie spędził pierwsze lata życia. Na ich bokach wypalone były litery. Pierwsze zabawy polegały na łączeniu tych znaków z dźwiękiem. Na znaczek złożony z 2 bliźniaczych bacików mówiło się M jak mama. Znaczek - pionowy patyczek nakryty płaskim daszkiem to było T, jak tata. Wystarczyło poznać jeszcze jeden, taki otwarty wigwam z półeczką w połowie, o nazwie A, jak As, - twój piesek, by można było z nich ułożyć słowa: mama i tata. Czwarty znaczek był pulchny, składał się z pionowego kijka z przylepionymi do niego dwu spłaszczonymi kółeczkami. I znowu: czary mary, powstawało słowo baba. Nie ta groźna baba Jaga z bajki tylko, zawsze uśmiechnięta baba-babcia.

W krótkim czasie poznał już wszystkie znaczki na klockach i można było z nich układać wiele kombinacji tworzących słowa. Mimo, że nie zawsze wiedział co one znaczą, lubił je układać nawet pod nieobecność dorosłych. Nie wiadomo kiedy i jak nauczył się czytać, nadal jednak domagał się czytania przez dorosłych. Dorastał. Gdy poszedł do szkoły brak rodziców wypełniały książki.

Zawsze interesowały go nowe, czasem trudne do wymówienia słowa. To wtedy znalazł w bibliotece szkolnej grubą książkę - encyklopedię i zaczął poszukiwać nie tylko słów, ale i tego co one znaczą.

Wieczorami, jeśli powracająca z pracy mama miała jeszcze siłę zaczynało się prześciganie w tworzeniu opowiadań wokół dziwacznych słów. Gadali i przy kolacji i podczas wieczornej kąpieli i jeszcze później. Bywało, że mama usypiała pierwsza i to nie zawsze leżąc w swoim łóżku, ale np. klęcząc lub siedząc obok dziecięcego posłania. Chłopak budził ją niekiedy, wtedy zasypiała obok niego i grzali się wzajemnie nie tylko ciepłem ciał, ale i marzeń.

Książki były w ich domu zawsze. Ich czytanie było źródłem nie tylko wiedzy, ale często żartów, zwariowanych pomysłów na plakaty, sztuki zapisane i wystawiane przez jednego, dziecięcego aktora. Oglądane przez przypadkowych i zapraszanych, dziecięcych, potem młodzieńczych gości. O tym co było ich treścią może zapamiętał tylko on, a może i babcia, niema towarzyszka tych zabaw. Każde spotkanie z mamą kończyło się pytaniem: powiedz jeszcze raz, że mnie kochasz, a tata też?

No to mama powtarzała kolejny raz - oczywiście, że tak. Rodzice, nawet jak mają kłopoty, dzieci kochają zawsze, no nie zawsze o wszystkim im mówią. Widzisz, tata o tobie pamięta bo, gdy przyjeżdża przywozi kolejne prezenty i zachęca, a to do fotografowania, a to zaprasza na pływanie po jeziorze.

Ale jednak zniknął na długo, a jak spotykamy się na pływanie to zawsze jest w towarzystwie obcych, rozbawionych dorosłych, nawet psa nie można zabrać!

Co prawda to prawda.

Chłopak z bajki jednak zawsze mógł czytać kolejne, ciekawe książki; także marzyć, układać różne historie, prawdziwe i wymyślane. Nie brakowało mu fantazji, nęciła go woda, życie w niej roślin i zwierząt, ryb, bobrów, kun; nęciły go opowieści o wodnych duchach. Wynikały z tego różne, już prawdziwe przygody, nie raz na granicy ryzyka utraty życia. W wodzie jednak czuł się lepiej niż wśród ludzi, zawsze była mu przyjazna. Dziwne, że nie został zawodowym pływakiem, marynarzem lub samotnym żeglarzem! Czytając zaś książki wiele dowiadywał się o ludzkich losach, zdarzeniach, wymyślonych i prawdziwych światach. Robił sobie zapiski w których wyrażał miłość do zwierząt, bliskich mu osób, zapisywał to co go poruszyło, zaniepokoiło, uradowało.

Jedno wiedział bez wątpienia, rodzice zawsze kochają swoje dzieci choć niekiedy nie umieją lub nie decydują się na mówienie o tym wprost.  Z tym przekonaniem mógł iść odważnie w świat i niezależnie czy los obdarzył go dobrymi czy bardzo trudnymi zdarzeniami - pozostawało pisanie. Głowę nosił zawsze wysoko… no czasem przez to potykał się, ale  nawet jeśli upadł, podnosił się. Często ze zdziwieniem:… jednak znowu dopisało mi szczęście.

 Dobranoc, na dzisiaj wystarczy - zakończyła mama.