Dekalog?

Nie pamiętam, w której klasie byłam, ani jakie miejsca odwiedziłam w czasie tej wycieczki. Pamiętam tylko nocleg w wieloosobowej sali jakiegoś schroniska. I pobojowisko, jakie zostawiło moje koleżeństwo: niedopita oranżada w krachlach, puste już opakowania po herbatnikach, rozdeptany biszkopt, ogryzek na parapecie, skarpetka pod łóżkiem… Było mi wstyd, chociaż ani jednym papierkiem po cukierku nie przyczyniłam się do takiego stanu tej sypialni.

W późniejszych latach, w trosce o dobrą opinię całej grupy, niejednokrotnie zdarzało mi się pełnić funkcję odkurzacza. I tylko dziwiłam się, dlaczego tak wielu nie zna zasady: „Pozostaw każde miejsce w takim stanie, w jakim chciałbyś je zastać”.

Z biegiem lat, kiedy już dobierałam sobie towarzystwo, a nie byłam na nie skazywana, okazji do dobrowolnego wykonywania prac społecznych jakoś nie było. Była natomiast sposobność do obserwacji i przemyśleń. I zrozumiałam, że reguła dotycząca miejsca ma znacznie szerszy kontekst: „Postępuj zawsze według takiej zasady, co do której chciałbyś, aby stała się zasadą powszechną”.

Jeszcze później dowiedziałam się, że to imperatyw kategoryczny Kanta. Tylko czy rzeczywiście filozofowie musieli zajmować się czymś, co mądrości ludowe przekazywały od wieków? „Nie rób drugiemu, co tobie niemiło”, „Jak Kuba Bogu - tak Bóg Kubie”, „Co dajesz, to wraca do ciebie ze zdwojoną siłą…”.