O wyższości mapy papierowej nad smartfonem

Jest wrześniowy piątek. Słońce już dawno zaszło. Właśnie obejrzałam pokaz woda-światło-dźwięk, jakim od 2011 roku szczyci się Warszawa. Dużo decybeli, kolorów, laserów i innych bajerów… Niespiesznie wracam do hotelu. Jeszcze mam  w oczach rozmigotane obrazy, a w uszach melodie zsynchronizowane z laserami, gdy wzrok mój pada na młodzieńca stojącego na skraju ulicy. Mizernej postury chłopak przytłoczony jest plecakiem wystającym ponad jego głowę. Przybliża i oddala obraz na ekranie smartfona…

– Nie potrzebujesz planu miasta? – pytam, widząc, a raczej wyczuwając, jego bezradność i zmęczenie.

– A masz? – pyta z nadzieją w oczach.

Rozkładam plan. Z takim zapleczem, niczym rodowita warszawianka, bez problemu pokazuję gdzie jesteśmy.

– Jesteśmy tutaj, na Rynku Nowego Miasta.

Teraz lokalizujemy hotel chłopaka.

– Aha, twój hotel jest na Starym Mieście. Musisz iść prosto ulicą Freta. Miniesz kościół św. Jacka po lewej i kawałek dalej kościół Paulinów po prawej stronie. Czerwona, ceglana budowla na końcu ulicy to Barbakan. Okrążysz go i wejdziesz w ulicę Nowomiejską, którą dojdziesz do Rynku Starego Miasta. Miniesz Rynek, idąc wzdłuż jego pierzei będącej przedłużeniem ulicy Nowomiejskiej. Pierwsza ulica w prawo za Rynkiem to ulica Zapiecek, gdzie jest twój hotel.

Żegnamy się. Widzę, że chętnie przejąłby mój plan, ale aż taką altruistką nie jestem. I chyba nie chcę już być posiadaczką smartfona…