Jak królowa Elżbieta wyzwoliła we mnie Stefę…

Tego czerwcowego poniedziałku mam jechać z Canberry do Thredbo. Autobusem o 9.00. Najpierw kilka przystanków autobusem miejskim. Na przystanku pusto, tak samo na ulicy. Pierwszy wymieniony na rozkładzie nie przyjeżdża, drugi też nie… Ciągle jestem jedynym kandydatem do przemieszczania się po mieście środkami transportu publicznego. Zagaduję panią z pieskiem.

- Święto? Urodziny królowej i dlatego autobusy nie jeżdżą?!

Piesek odprowadził już panią na pobliski trawnik. Nie zdążyłam zapytać o numer jakiegoś radio-taxi. Cel mojej podróży oddala się w czasie… Na parkingu po drugiej stronie ulicy młoda dziewczyna krząta się koło samochodu. Może zna i poda mi numer jakiejś firmy taksówkowej.

- Przepraszam, czy nie mogłaby mnie pani podwieźć do dworca autobusowego? Za pół godziny mam autobus do Thredbo, a nie wiedziałam, że autobusy dzisiaj nie jeżdżą.

Boże, co ja mówię, przecież nie po to do niej podeszłam. Znów wylazła ze mnie Stefa! A Susan już pomaga mi włożyć moją torbę do bagażnika samochodu…