Wakacje w Bukowinie Tatrzańskiej anno Domini 1963

Wakacje w Bukowinie Tatrzańskiej anno Domini 1963

Gaździna przynosiła w wiklinowym koszu owiniętym w białą lnianą płachtę różne pyszności: świeże jajka prosto od kury, masło własnoręcznie ubite, śmietanę, biały ser.

Ciocia Isia krzątała się po kuchni. Kilka długich chwil i na stole pojawiały się… cieplutkie i pulchne,  pachnące przysmażoną tartą bułką delikatne elementy potrawy, której smaku nie zapomnę. Śniło mi się potem wiele razy, że mam to niebo w gębie. Po przebudzeniu okazywało się niestety, że w ustach króluje gorycz, dosłownie i nie tylko. Jak zawsze w marzeniach nocnych związanych z jedzeniem.

Na jawie dotykałam językiem chropowatej skórki, podważałam ją lekko i wciskałam się w miąższ delikatny, żłobiąc zagłębienia, w które wlewał się aromatyczny, kleisty gorący strumień roztopionego masła. Czułam napięcie, naciskałam mocniej i oto poszczególne cząstki zgniatały się w całość. Do podniebienia przyklejała się masa puszysta i miękka, miejscami jednak szorstka i z grudkami. Moje rozpieszczane właśnie kubki smakowe oddawały się ekstazie.

Nikt już nigdy więcej nie ugotował mi dokładnie takiego dania, o takim smaku, zapachu i o takiej konsystencji. Nikt. Nigdy. Nie tracę nadziei, że spotkam jeszcze ciocię Isię. Na pewno poproszę ją o repetę.

 

Opis ulubionej potrawy z dzieciństwa – bez sformułowań związanych ze zmysłem wzroku i bez podania nazwy.

Â