Geny?

Geny?

Przeglądałam stare fotografie. Pożółkłe, niektóre mocno zniszczone. Ileż to ja razy sobie obiecywałam, że je poukładam, posegreguję, powklejam do albumów albo przynajmniej powsadzam do kopert i opiszę? Kilkakrotnie zaczynałam tę podziwu godną działalność, ale zawsze coś mi przeszkadzało. Teraz też pewnie skończy się na grze wstępnej.

Rodzina mamy osobno. Babcia, absolwentka konserwatorium, której nigdy nie miałam szczęścia zobaczyć przy fortepianie. W ogóle rzadko ją widywałam, mieszkała poza Krakowem. Sporo chorowała. Wysoka, wyprostowana, zawsze starannie uczesana, w świeżo wyprasowanej bluzce. „Pamiętaj, Dusiu, kobieta musi zadbać o fryzurę, buty i powinna mieć przy sobie chusteczkę do nosa”.

Na tym zdjęciu Babcia ma dziwną minę. Przerażoną? Oczy jak na obrazie Muncha, skierowane w jeden mały, ciemny punkt z lewej strony. Zdziwiona, przyglądam się temu miejscu przez lupę. No coś podobnego! Rozumiem, już wszystko rozumiem! Przypomina mi się ze strzępów rozmów wyłowiona opowieść o przeżyciach Babci z przeszłości. Noc w piwnicy. Babcia zbudziła się i musiała otrzepywać się z łażących po niej malutkich stworzeń o długich chudych odnóżach. Jestem w domu!

Jestem w domu, dzielę go z córką i jej rodziną. Oni na górze, ja na dole. Od czasu do czasu słyszę krzyk córki. Nie muszę sprawdzać, co się dzieje. Wiem. Z pewnością zobaczyła pająka i prosi męża o szybką pomoc.