Widok ze schodów

Widok ze schodów domu, w którym mieszkałam w dzieciństwie

Poręcz, przypominająca paskudnego, śliskiego węża, w dotyku okazuje się być co prawda gładka niczym kartka kolorowego papieru, ale zdumiewająco sucha, może nawet szorstka.

Z mocnym chrzęstem i piskiem protestuje przeciwko zbliżeniu ręki.

Wszechogarniająca ciemność nie budzi pozytywnych skojarzeń. Można oczekiwać nieprzyjemnego zderzenia z kimś przypadkowym acz nieprzychylnym a nawet wrogim. Generuje to poczucie zagrożenia, budzi ostrożność.

Chropowate ściany z grudkami źle położonej farby, na dole lakier, który być może pamięta czasy świetności. Teraz daleko mu do nich.

Przyciemniona lampka rzuca cienie, kształtem podobne do zwierząt - raczej krokodyli niż wiewiórek.

Same schody nieco spróchniałe, skrzypią. Po lewej stronie prostokąt drzwi, przez które jasność widać, jasność... a w niej - ulica w centrum dużego miasta, gwar, piszczące tramwaje jak olbrzymy, które zasłaniają sobą świat.

Wyjście z ciemności oślepia. Za mną wilgoć, zapach stęchlizny, przede mną niebezpieczeństwo, hałas.