W drodze...

W drodze

Można pisać o tym co w sercu gra, można pisać z poczucia obowiązku społecznego, a można też pisać na określony temat. Takie pisanie na zadany z góry temat przez kilka czy nawet kilkanaście osób jest niezwykle interesujące. Doświadczyłam tego w czasie warsztatów Sagi, jak i doświadczam obecnie, gdy postanowiliśmy kontynuować spotkania w Wilii Decjusza dzięki uprzejmości jej gospodarzy. Formuła tych spotkań jest następująca. Za każdym razem prowadzenia zajęć podejmuje się inna osoba i proponuje temat do opracowania. Tym razem padła propozycja - na następne spotkanie przygotujmy tekst o tytule: „W drodze”. Bardzo ciekawa jestem jakie skojarzenia będą udziałem pozostałych uczestników spotkań. Mój esej bazuje na wymianie myśli w czasie jazdy dowolnym środkiem lokomocji.

Dlaczego hasło „w drodze” kojarzy mi się z koniecznością przywołania rozmowy ze współpasażerami, a już najlepiej jadącymi pociągiem, takim z przedziałami? Może zamknięta przestrzeń, siedzenia zwrócone do siebie wytwarzają atmosferę wspólnoty, prowokują do nawiązania rozmowy. Bardzo rzadko jeżdżę pociągami, ostatnio raczej autobusami lub autami osobowymi. Przeglądam więc wielogodzinne jazdy i szukam wśród przegadanych chwil tych, które pozostawiły niezatarte wrażenie. Dziwne, ale nie mogę zbyt wielu takich znaleźć. Mogłabym coś wymyślić na potrzebę tematu, zasymulować i włożyć w usta towarzysza czy towarzyszki podróży słowa, które miałam nadzieję usłyszeć, popróbować sił jako twórcza pisarka, ale nie czuję weny wszystkie pomysły wydają się zbyt sztuczne.

Wracam myślą do tysięcy kilometrów spędzonych w podróży przez Europę czy Afrykę, ale te odbywały się na tle Joe Dassin, France Gall czy Adamo. To oni za nas mówili, a raczej śpiewali. W samochodzie odkładaliśmy wszelkie dyskusje na bok, to była taka niepisana umowa, do głosu dochodziły cudze neutralne dla nas emocje osnute na podkładzie romantycznej muzyki, które pozwalały pochłaniać mijane krajobrazy. W takiej drodze czułam się jak w kinie i rozmowa ograniczała się do minimum potrzebnego przy wyborze trasy.

A podróże pozarodzinne, pewnie jestem kłopotliwym rozmówcą, oczekującym od osoby prowadzącej ze mną dialog własnych opinii, refleksji. Przepadam za rozmową, więcej jestem gadułą i mam własne zdanie na wiele tematów, czy mądre – oczywiście w moim pojęciu trafne, ale gdy spotkam osobę nadającą na podobnych falach jestem wdzięcznym słuchaczem. Mam w sobie jakiś przymus przekazywania wiedzy, która wydaje mi się interesująca, społecznie przydatna, takie chorobliwe belferstwo, staram się jak mogę z tym walczyć, ale milczenie nie jest moją mocną stroną.

Brak przywołania znaczącej rozmowy z tak bogatej podróżniczej przeszłości wywołał we mnie niewygodne poczucie winy, pewnie nie potrafię zbyt cierpliwie zainteresować się drugą osobą, tak naprawdę słyszę przede wszystkim siebie, słyszę to czym byłam nakarmiona w młodości, jakiś wyidealizowany obraz świata straconego bezpowrotnie przez moich rodziców, który żyje we mnie jak bliźniak pasożyt.

Ostatnio rzadziej podróżuję, zdrowie trochę szwankuje i staram się nie wypuszczać sama w drogę. Jeżeli już to miejski autobus, a tam trudniej o rozmowę, łatwiej o kieszonkowca, ale mam jeszcze jako niepoprawna spóźnialska rozrzutną przyjemność podróży linią taxi 42222222, gdzie przed południem często trafiam na pana Pawła. To mój ulubiony taksówkarz – filozof. Świetnie nam się rozmawia, często w czasie kolejnego kursu kończymy rozmowę rozpoczętą przed kilkoma dniami. Ostatnio opowiadał mi o kursie, który miał ze zdesperowaną osobą po usłyszeniu tragicznej diagnozy dotyczącej jej zdrowia. Pasażerka nie mogła się uspokoić i długo zwierzała się ze swoich problemów nie wysiadając z samochodu pod docelowym adresem. Nie będę tutaj naświetlać jej problemów, a jedynie przekażę radę jaką obdarzył ją pan Paweł i z której mi się zwierzył. Diagnoza wieszczyła pasażerce zaledwie kilka miesięcy życia – niech pani postara się tak żyć przez ten okres, powiedział pan Paweł, aby wspomnienia związane z panią jej bliscy mieli jak najlepsze, żeby tęsknili za panią z podziwem, a nie z ulgą.

Moim celem nie jest komentowanie takiego podejścia do problemu, nie wiadomo czy uda się wcielić w życie tę propozycję, pewnie się tego nie dowiemy, przecież bohaterka tej opowieści była anonimowa i taka musi pozostać, ale rada wydaje mi się mądra i godna uwagi. Czasem jedno zdanie da więcej do myślenia niż przegadane dziesiątki godzin. Podróż była krótka, z Dywizjonu 303 pod Cracovię, ale zostawiła niezapomniany ślad. W drodze, w taksówce, pociągu czy autobusie spotkania zdają się być przypadkowe, pewnie dlatego potrafimy się bardziej uzewnętrznić licząc na ulotność chwili.