Bohaterowie serialu

Gustaw

List wysłany w lipcu 1974 roku.

Moje Ukochane

Wiem, że nie mam prawa tak Was nazywać. Ten list jest wołaniem o ratunek, jak list rozbitka wysłany w butelce. Nawet teraz pisząc te słowa, nie wiem dlaczego tak postąpiłem, jak mogłem zostawić Ciebie Broniu samą z tymi dwiema kruszynkami. W obcym mieście, w tak straszny czas.

Mimo wzburzenia i rozpaczy która mi do dzisiaj towarzyszy, kiedy myślę o tym co się stało, spróbuję napisać dla Ciebie moją historię.

Powstanie na Węgrzech dogorywało, był 9 listopada 1956 roku. Ja mimo swojej sympatii do Węgrów i ich Sprawy byłem przedstawicielem władzy komunistycznej. Późnym wieczorem udało mi się na chwilę opuścić budynek ambasady. Podwieziono mnie na Wzgórze. Nasza Buda zatopiona w czereśniowych sadach płonęła. Wyskoczyłem z auta i biegłem krętymi uliczkami. Na latarniach, głowami w dół wisieli szpicle. To pod nimi rozpalano ogniska. Mijały mnie grupki ludzi z bronią, zaglądali w twarz, szukali ofiary. Wróciła do mnie wojna, znowu uciekałem, znowu mnie tropiono. Przemykałem miedzy willami z zatrzaśniętymi na głucho, okiennicami, wpadłem do domu. Byłyście. Rozmawiając z Tobą zupełnie bezwiednie spakowałem dokumenty i rzeczy osobiste. Nocą wróciłem do ambasady. Następnego dnia 10 listopada, wiedziałem o tym wcześniej, neutralna Austria otwarła granice. Razem z falą uciekinierów ruszyłem i ja. Po dwóch dniach byłem w Wiedniu w brytyjskiej ambasadzie. To oni pomogli mi w emigracji do Australii i urządzili tam na początku. Byłem przecież aparatczykiem a to miało dla nich pewną wartość. Mieszkałem w Brisbane - rajskie miejsce. Wszystko jest tam stałe i przewidywalne. Bezchmurne niebo i przyjazny klimat, ciepło.

Zostałem antykwariuszem. Mój sklepik sąsiadował z trafiką prowadzoną przez młode małżeństwo z dwójką chłopców. Kiedy się z nimi na dobre zaprzyjaźniłem, okazało się, że są rodowitymi krakowianami i podopiecznymi Oskara Schindlera. Rodzice Niusi prowadzili mały bar na rogu Karmelickiej i Alej a Maniek był chłopakiem z Podgórza z charakterystycznym zaśpiewem w głosie. Wieczny kogucik, nieduży i szybki i ciągle zainteresowany dziewczynami. Ale splajtowali, Maniek zmarł na serce, a ja poślubiłem Niusię, była piękną kobietą. Wieczorami rozkładaliśmy na stole mapę Krakowa i spacerowali, zaglądali do sklepów, przesiadywali w kawiarni. Napisałem była, bo któregoś dnia znaleźliśmy ją z chłopcami w garażu, siedziała w aucie, silnik cicho pracował a pomieszczenie wypełniał smród spalin. Henry i Victor, bo tak mają na imiona moi pasierbowie, to wspaniali mężczyźni. Teraz, kiedy Polska otworzyła się na świat, takie mam wrażenie, rządzi przecież prozachodni Gierek postanowili, zobaczyć Kraków, w którym się urodzili. To właśnie oni namówili mnie, żebym spróbował Was odszukać. Przestałem wreszcie się tak bać a zresztą niewiele mam do stracenia. Nie uwierzyłybyście ale stałem się kimś na kształt Robinsona Crusoe. Mieszkam na skraju buszu w domku zbudowanym z bali. Spisuję historię porwanych aborygeńskich dzieci, szukam ich miejsca urodzenia, bliskich. Podobno robię dużo dobrego. Henry wpadł na pomysł wysłania listów już w Polsce, na nasz stary krakowski adres i do Twojej rodziny w Szydłowcu. To mój jedyny ślad po Was. Mam w sercu nadzieję.

Gustaw