Z byciem prezydentem skojarzyła mi się, nie moja wypowiedź, która bardzo mi odpowiada i pod którą szczerze się podpisuję: Potrzeba mi niewiele do życia, wystarczy własna niezależność.*
Pan prezydent rano wstaje w państwowej sypialni.
Idzie, państwowo poważny do umywalni i kibelka.
Cały jest państwowy. Ma państwową pracę, biuro, biurko, biurokrację i upaństwowione życie prywatne.
Państwo go chroni, czytaj pilnuje.
Ma terminy, państwowo ustalone, nawet na cztery lata naprzód.
Pije państwową herbatkę, kawkę i je państwowy rosołek.
Ma państwowy paluszek, którym w żadnej sprawie nie może kiwnąć samodzielnie.
Wieczorem, razem z narodem, idzie do swojego – przepraszam – państwowego łóżeczka i zasypia państwowym snem marząc o niezależności i państwowej i swojej.
Nie dziękuję, skoro nie muszę, to nie chcę być prezydentem.
*Ray Charles