Kosmita

A więc okazało się, że ta puszka zwieńczona pęczkiem przewodów wylądowała u mnie. Była dość duża, wielkości kuchennej szafki, w ochronnym szarym kolorze. Czub miała wspaniały, druciki we wszystkich kolorach tęczy. Nie wiem jak się porozumiewaliśmy, chociaż od momentu jego pojawienia się, czułam przymus wykonywania pewnych czynności i mówienia pewnych słów. Pal sześć jeżeli to działo się w domu, ale okazało się, że ma zamiar iść ze mną na zajęcia kreatywnego pisania do willi Decjusza. Dla niego to było oczywiste, bo chciał jak najlepiej poznać świat, w którym wylądował. Potrafił rozróżniać przedmioty na prostej zasadzie: porównując je ze znanymi sobie z innych światów, lub tworzył nowe typy. Jak zrozumiałam, przedmioty dzielił na: ożywione czyli te które emitowały energię i inne, ale okazało się, że to wcale nie pokrywało się z naszym pojęciem materii ożywionej i nieożywionej, chociażby przypadek środków lokomocji – tych energetycznych potworów. A dla mnie teraz problemem był jego pomysł spacerowania po osiedlu z podskakującą dużą szafką z fantastycznym czubem. Pomyślałam, że przydałby się nam dwukołowy, popychany wózek, na którym mogłabym go umieścić. Musiałam więc dopuścić jeszcze kogoś do tej dziwacznej, a teraz nawet wstydliwej tajemnicy. Było dużo technicznych problemów, które należało rozwiązać. Teraz zaś pcham wózek do przystanku autobusowego przykryty wzorzystą narzutą z dziurą, w której co i raz pokazują, się jak nitki z wyprutej tkaniny, kolorowe przewody. Toczymy się powoli po wyboistej nawierzchni, a on dziwi się i narzeka, że ta szara, nieenergetyczna nawierzchnia nie porusza się sama, jak według niego powinno być. Tak samo zastanawiają go stojące po obu stronach drogi olbrzymie, nieenergetyczne pudła; zauważa na ich szarej powierzchni migające punkty ciepła, szybko zmieniające swoje położenie – to my ludzie. Wreszcie nasz przystanek. W tym szarym świecie nieożywionych przedmiotów wreszcie pojawia się coś naładowanego energią – duży, błękitny segment z blaszanych pudeł. Wsiadamy, mimo sarkania pasażerów, udaje mi się go ulokować przy oknie, ale mijane widoki nie robią na nim wrażenia. Jest przejęty podróżą w brzuchu potwora. Jesteśmy wreszcie na przystanku pod Cracovią – dla niego to puste słowa, bez znaczenia. Tutaj wysiadamy. Jego zainteresowanie skupia się na dużej pustej przestrzeni, po której pełgają energetyczne płomyki traw i drobnych krzewów – to Błonia. Nie udaje mi się go wtłoczyć z wózkiem do autobusu i tu niespodzianka: on sam składa się jak kartonowe pudło, a więc zawinąwszy go w narzutę i ledwie obejmując rękami, mogę wreszcie wsiąść. „Ale co stało się z jego wnętrzem?” – zastanawiam się. W mojej głowie pojawia się odpowiedź: „Nie staraj się tego zrozumieć, teraz wszystko umieściłem w przewodach”. Dość szybko przemieszczamy się siedząc we wnętrzu następnego energetycznego potwora i oto jesteśmy w parku okalającym Willę Decjusza. Urzekło go podobieństwo własnej sylwetki do olbrzymich drzew okalających willę, tym bardziej, że bije od nich energetyczna siła – to one wydają mu się być partnerami do rozmowy o naszym świecie. Jesteśmy na miejscu.