Masywne drzwi z bukowego drzewa jeszcze się nie domknęły i wydawały przedłużające skrzypienie, gdy progi kościoła przekroczył z tobołkiem na plecach żołnierz powracający z tułaczki wojennej.
W świątyni było mroczno, paliła się jedynie lampka wieczna przy ołtarzu, a w konfesjonale połyskiwało delikatne światło świeczki, którą kapłan oświetlał litery brewiarza.
Mężczyzna ściągnął rogatywkę, schylił głowę, zrobił kilka kroków zdecydowanym ruchem w kierunku konfesjonału i zdało się, że jego ciężkie sapanie nagle zamarło.
Spadł z jego ramion plecak, z rąk jakby bezwiednie zsunęła się na posadzkę świątyni czapka, a twarz przysłonił rękami - szlochał.
Za chwilę łkanie przybrało na sile, tułacz skulił jakby w bólu swe ciało, spojrzał na konfesjonał i runął z impetem na kolana, a jego wargi przywarły do kratek klęcznika.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego... - rozpoczął wyznanie.
Spowiedź trwała już dwie godziny, a on nadal trwał przylgnięty całym sobą do deski konfesjonału. W pewnym momencie podniósł się sprężyście z kolan i wyprostował się jak młody ułan, nie miał już na czole bruzd, a na twarzy rysował się delikatny uśmiech.
Drzwi świÄ…tyni, przestaÅ‚y skrzypieć - w milczeniu podsÅ‚uchiwaÅ‚y historiÄ™ przybysza, chciaÅ‚y zrozumieć losy wojennego zesÅ‚aÅ„ca.Â