Stałem oparty o drzewo i myślałem o jutrzejszym spotkaniu z Marią. Zwróciłem uwagę na mężczyznę, który stał na rozdrożu już długą chwile. Był przygarbiony, tupał nogami odwracał głowę raz w jedną, raz w drugą stronę.
Obok niego widniał stojący krzyż z Chrystusem Frasobliwym, który chciałby mu powiedzieć „ zawsze idź właściwą drogą”.
O czym stojący mężczyzna mógł myśleć, na kogo lub na co czekał? Widać było jego nerwowe zachowanie. Tupał nogami, zacierał ręce, widać było, że na kogoś czeka.
Nagle odwrócił głowę w bok i patrzył w jedną stronę, wychylał się stając na palcach.
Z daleka dochodził głos silnika samochodowego. Z każdą chwilą huk odgłosu wzmagał się i zza pagórka wyskoczył czarny samochód, bez zapalonych świateł. Jechał z zawrotną szybkością. Zatrzymał się obok stojącego mężczyzny. Wyciągnięta ręka podała mężczyźnie małe zawiniątko. Ten chwycił niczym spadającą gwiazdkę, odwrócił się i biegiem oddalał się jedną z wybranych dróg. Samochód odjechał jeszcze szybciej niż przyjechał.
Sylwetka oddalającego mężczyzny jeszcze majaczyła na horyzoncie ale już stawała się niewidoczna.
Zamyślony i ja ruszyłem inną drogą w kierunku miasteczka. Dróżka wiła się wśród pól, którą otaczała jeszcze piękna przyroda jak na tę porę roku. Przystanąłem rozglądając się wokół siebie, wszędzie panowała cisza. Z oddali dochodziło tylko szczekanie psów. Mężczyzna z paczuszką zniknął i ślad po nim zaginął.
Ja szedłem powoli, nuciłem coś pod nosem nie przewidując niczego złego i tak znalazłem się na rogatkach miasteczka. Nie miałem tutaj nic do załatwienia ale pomyślałem iż trochę pospaceruje po tym tak pięknym ryneczku. Oglądałem wystawy sklepów, rozświetlone reklamy. Przystawałem i znów szedłem dalej. Zza rogu ulicy wybiegły rozwrzeszczane dzieciaki, nieco dalej kobiety przechwalały się co kupiły taniego i ładnego w „ciucholandzie”. Przystanąłem przed restauracją, napis zachęcał „smacznie i tanio”.
Usiadłem przy stoliku, poproszę herbatę – krzyknąłem do kelnera.
W drugim końcu sali usłyszałem głośną rozmowę, trzej mężczyźni wyraźnie kłócili się. Pośród nich rozpoznałem mężczyznę, którego wcześniej spotkałem. Był w średnim wieku, na twarzy mały rudy zarost . Niczym szczególnym nie wyróżniał się poza tym, że był bardzo podniecony. Gestykulował rękami, walił pięścią w stół, w tym momencie spojrzał na salę i dojrzał mnie. Na moment zawahał się. Chyba opuszczę to miejsce, bo za chwilę może być tu nieciekawie -pomyślałem.
Wstając poczułem mocny uścisk na karku i głos - idziemy, ani słowa. Prawie, wyrzucił mnie na pole, tam już byli pozostali, chwycili mnie za ręce i wlekli do samochodu.
- Jak będziesz grzeczny i posłuszny to może przeżyjesz ty szczylu - powiedział do mnie Długowłosy.
Związali ręce, nogi, twarz zakleili opaską i wrzucili mnie do bagażnika. Samochód ruszył , pędził jak szalony, a ja na każdym zakręcie waliłem głową w bok samochodu. Wreszcie zatrzymał się. Klapa bagażnika otwarła się, zobaczyłem Rudego z miną tak groźną, że pomyślałem - no teraz się zacznie! Ledwie się podniosłem, a już stanęli przede mną wszyscy trzej: Rudy, Długowłosy i Piegowaty. Wywleczono mnie z samochodu, na głowę zarzucili worek, nogi rozwiązali.
Stanąłem na własnych nogach, ale ani kroku do przodu nie mogę zrobić. Popchnął mnie Piegowaty, no ruszaj się, bo zakończy się na łomotach w dupę. Z trudem posuwam nogami.
Nie wiedziałem gdzie jestem, ale czuję woń lasu i słyszę pohukiwanie sowy. Leśny zapach odświeżył moje komórki, poczułem, że powietrze odświeża mój umysł.
Mój Boże, do czego mi teraz jest to potrzebne, jak czuję, że wariaci świetnie się bawią.
- No idziemy, ruszaj się byle szybciej. Szedłem z oczami zasłoniętymi, potykając się co chwilę. Myślałem cały czas o spotkaniu z Marią, które ma nastąpić jutro, o przepięknych chwilach spędzonych z nią, ale widzę, że będzie to nierealne. Tylko jak ją powiadomić, nic teraz nie wymyślę.
Poczułem zapach dymu, zapach palonego drewna. Chyba to będzie kres mojej wędrówki i nagle chrzęst otwieranych drzwi. Popchnięcie do wewnątrz było tak duże, że ląduję na podłodze. Podnoszą mnie i kopniak w tyłek pomaga mi ulokować się na jakiejś pryczy. Worek z głowy ściągnął mi Długowłosy. Zobaczyłem ich trzech: Długowłosy, Rudy i Piegowaty stojących w rozkroku przede mną. No to teraz pogadamy sobie, powiedział Rudy, a mamy dużo do opowiadania. Mów, co widziałeś, stojąc tam pod drzewem, tylko prawdę. Nic nie widziałem, przysięgam. Jeśli dostaniesz po ryju to sobie przypomnisz i zasunął mi lewego sierpowego wprost na szczękę. Poleciałem do tyłu i wylądowałem na brzegu pryczy. Z ust leciała mi krew. Do piwnicy z nim - powiedział Rudy. We dwóch wlekli mnie po schodach, wciągnęli do kanciapy i rzucili jak worek z kartoflami. Długo leżałem i wiłem się z bólu.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Na niebie gromadziły się granatowe chmury. Las był osnuty mgłą, z drzew zwisały krople deszczu tworząc małe girlandy. Mgła oplatała twarz młodej panienki, tworząc życiodajną maseczkę. Szła dróżką pośród lasu, a przed nią biegł rudy Labrador, wyglądało to jakby on wyznaczał drogę dokąd należy iść. Oglądał się co chwilę i sprawdzał czy jego pani idzie.