Początek powieści, który jest dialogiem. Rozmowa dwojga ludzi, która równocześnie ma wprowadzić moją historię. Detale z roku 1984.
- No co? Masz dla mnie ten cukier? – zapytał Marek.
- Dupsko. Teściowa przestała się odchudzać, piecze ciasta i je zżera, wszystkie rodzinne kartki na to idą. Cholera jasna – Zośka szukała czegoś w szufladzie. Gdzie się podziała ta różowa kredka z paczki z Belgii? W żadnym sklepie takiej nie dostanę, mała się zapłacze.
- Ooo, kochana, tak się nie będziemy bawić. Nie ma cukru, nie ma wstępu na imprezę. Każdy by chlał ten mój bimber, a potem śpiewał, tańczył bez stanika i te rzeczy. Nie, nie, cukier poproszę.
Zośka walnęła ręką w blat biurka. Poprzednio przyniosła aż dwa kilogramy. Co za dupek. I te aluzje. Ale trzeba przyznać, że przystojny. Uśmiechnęła się.:
- Zwariowałeś, impreza beze mnie? Słuchaj, przyniosę trochę szynki. Teść ma kolegę w Peweksie.
- Muszę pędzić na lekcję, ale pamiętaj: z próżnego i Salomon bimbru nie naleje.
- Mam jeszcze kawę. I papier toaletowy…
Marek cofnął się od drzwi:
- A na ile rolek mogę liczyć? No, interesująca propozycja.
- Uch, ty draniu.