Gdybym wcześniej wiedziała, że tak to się skończy, że ja i nie ja, a syrena z moją głową będzie się miotała rozpaczliwie na suchym dnie sadzawki, nigdy bym się nie zdecydowała na Podróż Życia - jak reklamowano teleportację do wybranego miejsca na ziemi.
Już od tygodni elektroniczne nośniki bombardowały seniorów ofertami cudownej podróży, która nie męczy, nie trwa godzinami i nie naraża na ataki terrorystyczne - kuszono promocyjnymi cenami. Wybrałam wyspy trobriandzkie i po załatwieniu formalności udałam się do krakowskiego Teleportu mieszczącego się w Villi Decjusza. Już z daleka widziałam na jej dachu olbrzymią złoto – błękitną kulę, kręcącą się wokół własnej osi i błyskającą czerwonymi punktami stacji .
W parku, na trawie i w uliczkach, kłębił się tłum młodych Feaków i staruszków w strojach krekingowych, krążących dookoła budynku i przekrzykujących się nawzajem. Panowała atmosfera nerwowego oczekiwania i niepokoju, ale chyba nikt nie przypuszczał, że terrorystyczna grupa wybierze sobie to miejsce na kolejną akcję. Starowiercy przedostali się do środka, sterroryzowali obsługę a potem zapętlili trajektorię podróży. Równocześnie zaburzyli kody genetyczne podróżników przez perfidne wprowadzenie kodów innych gatunków do łańcucha, a przecież był on mapą według której odtwarzano ludzką materię. Teraz ja, ni kobieta ni ryba, błagająca gapiów zgromadzonych wokół fontanny przed Villą Decjusza o pomoc, byłam tego namacalnym dowodem.