Nic nie dzieje się przypadkiem. Rzeczywistość widzę jako sekwencję zdarzeń prowadzących do rozwiązania życiowych problemów.
Kraków, Juwenalia 1957. Po obejrzeniu filmu „Noce Cabirii” z Julietą Masiną w roli głównej Wanda była zbuntowana i rozżalona losem wrażliwej kobiety, artystki. Nie planowała pójścia na głupią zabawę, wybrała samotność. Ale przyjaciółka gościła akurat wrocławskich kolegów z politechniki. Brakowało dziewczyn, by pójść na Juwenalia. Jakoś przekonała Wandę. Jej ojciec zrobił naprędce kapelusze z papieru. Wanda miała w domu czarne spodnie, rybaczki i prostą bluzkę o chińskim kroju. Ciotka dała jeden z licznych szali i Wanda zamieniła się w kulisa. Reszta osób też była byle jako odziana, ale pojawił się duch zabawy i ruszyli na podbój starego, dostojnego grodu. Zabawę ukończyli późną nocą, siedząc na brzegu przypadkowej piaskownicy, wiodąc egzystencjalne rozhowory. W końcu wrócili do domu Jolki, tam zostali grzecznie podzieleni przez rodziców Jolki na podgrupy, panowie do jednego, panie do drugiego pokoju. Po nocy pełnej „dusznych” myśli trzeba było wrócić do normalnego, studenckiego życia. Witek zaprosił Wandę na spacer. Plantami, we dwoje, w kierunku dworca Kraków Główny. W okolicy Poczty Głównej rozmowa zboczyła na niepewne tory. Zapytał czy krakowianka zgodzi się pocałować w usta, w publicznym miejscu jemu, jednodniowemu znajomemu. Wanda poczuła się nagle kobietą wyzwoloną i sama, wspinając się na palce, pocałowała prowokatora. I tak pocałunek w miejscu publicznym uruchomił przeznaczenie. Przypadek przypadkiem, ale po 14 dniach spotkań, od przypadku do przypadku, i rocznej korespondencji, Wanda została żoną Witolda.