Kiedy dorósł został wodzem swoich żołnierzy i królem swojego ludu, a wcześniej tak jak oni był dzieckiem i dzień po dniu wbiegał schodami na wieżę, skąd oglądał świat. Bał się i nienawidził ciemnej puszczy, która pierścieniem okalała jego górę i zamek na jej szczycie. Patrzył zazdrośnie na zielone pola za borem, migocące złociście w słońcu. Uczył  swojej nienawiści wojów, sączył w ich dusze zatrute opowieści o sarnach groźnych z drapieżnymi kłami, o jelenich rogach, które przebijają ludzkie serca i ptakach z zakrzywionymi, ostrymi dziobami wykłuwającymi ludzkie oczy. A nie mówił o mchu aksamitnym, drzewach cienistych, słodkich  jagodach i śpiewie ptaków, dla której las był domem. Uczył wojów strachu przed borem nieznanym, ciemnym. Przygotowywał ich do wojny. Kiedy dni stały się krótkie a słońce zachodziło za czarne konary bezlistnych drzew, wyruszyli na wyprawę po łupy, po złoto z pól w oddali, ale spadł śnieg. Pogubili drogi w borze, uwięziły ich krzewy kolczaste i chaszcze, pogrzebały rozpadliny i doły. Wygubił swoje wojsko i sam zginął.