Moja pierwsza praca

Moja pierwsza praca

Upalny czerwiec. Za dwa tygodnie rozdanie świadectw. Koleżanki z liceum z entuzjazmem opowiadały o pracy przy zbieraniu truskawek, ile można zarobić w ciągu kilku godzin, że zachęcona tym wsiadłam do autobusu, który mnie wywiózł za miasto. Rozedrgane skwarem powietrze nie pozwalało iść szybko; przystanęłam i z zachwytem spoglądałam na soczystą zieleń liści kukurydzy, upajając się wszechogarniająca ciszą.

W ten psychodeliczny stan wdarł się ostry głos: panienko! Tylko babcia tak się do mnie zwraca, kiedy jest ze mnie niezadowolona. Odwróciłam się. Przede mną stała korpulentna pięćdziesięciolatka w słomkowym kapeluszu. Krople potu spływały po czerwonych tłustych policzkach, po wydatnym nosie. Dysząc próbowała je zdmuchiwać. Czy panienka do zbierania truskawek? Koleżanki już od pięciu godzin pracują, powiedziała z przekąsem. Tak, odpowiedziałam, dzień dobry. Podeszłyśmy do wozu, wręczyła mi koszyk dodając płacę za pełny. Truskawki niech panienka zrywa z szypułkami. O tą bruzdą niech idzie do przodu. Przede mną zielone zagony rozciągają się po nieskończoność nieba. W bruzdach schylone kobiety szybko przesuwają się do przodu; tym samym co ja śladem idzie inna kobieta zabierając co dorodniejsze owoce. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, nie mogę dostrzec koleżanek. Przyszły wcześniej i są już daleko, z przodu. Stawiam koszyk w bruździe, kucam przed pierwszym krzakiem nie wyższym niż 30-40 cm. Łodygi ma krótkie, trójlistkowe i tworzy pędy przypominające wąsy. Owoce mają stożkowy kształt, są lśniąco czerwone o nieco jaśniejszym wierzchołku. Ich intensywny zapach łaskocze w nozdrza. Nie mogę się powstrzymać, pierwsza truskawka trafia do ust; jej miąższ rozpływa się, a krople soku spływają po brodzie. Kapelusz nie chroni przed słońcem, które chociaż oddalone ode mnie, bagatela o około 150 milionów kilometrów, przygrzewa ostro. Truskawki z bitą śmietaną, albo zimny koktajl - rozmarzyłam się.

Dopiero co zniknęło pod nimi dno koszyka a ja czuję pulsowanie z żyłach, dźwięk bicia własnego serca, w szeleszczącej krzakiem ciszy. I ten narastający ból kolan, pleców, karku. Pot jak rwąca rzeka rozmywa nadzieję na wielką forsę. Jeszcze chwila a zamienię się w gorejący krzak Dictamus albus, który wydziela tak dużo olejków eterycznych, że może się zapalić w suchym, nagrzanym powietrzu. Z trudem prostuję się, zabieram koszyk i wracam tą samą ścieżką do wozu. Panienka nie ma pełnego koszyka, a mówiłam, że płacę za pełny… Trudno… Bez żalu, że w kieszeni mam tylko pieniądze na bilet powrotny macham ręką na pożegnanie w kierunku pracujących kobiet. 24 czerwca; wracam ze świadectwem do domu. W kuchni, jak co roku, truskawki w malowanych misach rozsiewają zapachy pierwszych dni lata i upragnionych wakacji.

 

 

 

Klub SAGI – spotkanie 14 lipca 2015