Kiedy nad Krakowem świt z nocą się wita, a kwiaty pośpiesznie srebrzystą spijają rosę, by słońce swą tarczą lustrujące ziemię, nie wysuszały jej coraz mocniej świecąc, dziewczę włożyło wianek z mleczy na głowę i rozpoczęło swój spacer. Stanęła przed pomnikiem króla Jagiełły, ten spojrzał na niebo i wstrzymał konia, mówiąc: „dziś poranek słoneczny, radosny, choć wietrzny.” Dziewczę, podziękowawszy, ruszyło w kierunku Barbakanu, jednego z trzech zachowanych w Europie, który jest zabytkiem najpiękniejszym i najokazalszym. Dumnie przeszła przez Bramę Floriańską, pokłoniła się św. Florianowi i mijając zaspane kamienice (każda z nich ma swoją historię) Jamę u Michalika (mm… za wcześnie na kawę), Dom nr 41, gdzie urodził się Jan Matejko, dziś muzeum poświęcone jego pamięci. Tak idąc „Drogą Królewską” znalazła się w Rynku Głównym, przed Sukiennicami, dziełem wielkiej rangi artystycznej. Przed pomnikiem Mickiewicza przystanęła – wieszcz nowe rymy układa, więc nie przeszkadza, rusza dalej. Przed kościołem Mariackim stanęła i spojrzała w górę, gdzie z wyższej wieży już od XIV wieku grywano hejnał, budząc mieszczan krakowskich. Współcześnie, co godzinę, pojawia się wysoko w kolejnych okienkach hejnalista ze złotą trąbką i rozbrzmiewa znana melodia. W Rynku Głównym, wśród licznych wydarzeń historycznych miały miejsce Hołd Pruski i przysięga Tadeusza Kościuszki. Mijając romański kościółek św. Wojciecha ruszyła Grodzką do Kanoniczej, najbardziej malowniczej uliczki Krakowa, kończącej się przy domu, w którym przez trzydzieści lat żył i pisał swoją „Historię Polski” Jan Długosz. Tu też dzieciństwo spędził Stanisław Wyspiański, który później napisał „u stóp Wawelu miał ojciec pracownię, niewielką, żyjącą figur zmarłych wielkim tłumem. Tu chłopiec mały chodziłem, co czułem to później w kształty mej sztuki zakułem”. U wylotu ulicy Kanoniczej rozpościera się widok na Wawel. Przed Bramą Herbową wita na bastei pomnik konny Tadeusza Kościuszki. Przechodząc przez kolejną Bramę Wazów, dziewczę wkroczyło na zewnętrzny dziedziniec wawelski. Zmęczona narastającym upałem skręciła do ogrodu królowej Bony, przycupnąwszy na jednej z ławek, zapadła w sen.
Przed Katedrą Wawelską dziedziniec powoli zapełnia się. Wycieczki szkolne, krakowianie z dziećmi, starzy i młodzi.
Patrzę w zadumie, na symbol Polski Piastów – Polski rodzącej się, na symbol Polski Jagiellonów – potęgi królewskiej i państwowej. Tu usłyszysz jak serce Polski bije, bo „tu wszystko jest Polską (…), a człowiek, który tu wstąpi, staje się Polski częścią” – tak pisał Wyspiański.
Podchodzę do samotnie stojącej dziewczyny z różową parasolką, dyndającą rytmicznie na jej przedramieniu. Zadaję jej pytanie, „moja Polska, co to znaczy dla ciebie?”; z uśmiechem mówi: „Polska to moja ojczyzna. Przelana krew, głośny szept hymnów, wiatr pełen przemian, echa historii. To duma i podziw, płacz i nienawiść, mieszanka żywiołów, warszawskie Łazienki, Wawel o świcie, mury uroczych zamków. Echo nad Morskim Okiem, szum morza, czy mazurskich jezior głębiny. Polska to mój świat, świat bliskich osób, radości i troski, marzenia i pasje. Miejsca i ludzie. Ciche bicie serca, świat zamknięty w dłoni”. Spojrzała mi wesoło w oczy. Anna jest nauczycielką w szkole podstawowej, a jej pasją są konie.
Opodal stoją dwie kobiety, srebrnowłose gracje, Irena i Zofia. Obydwie od wielu lat są na emeryturze i często przychodzą na wzgórze wawelskie. Pani Irena, uśmiechnięta, ze swadą zaczęła mówić: „Polska to szacunek do symboli narodowych. Polska to muzyka Chopina i Niemena. Polska rodząca wspaniałych ludzi: M. Skłodowska-Curie, T. Różewicza, Jana Pawła II. Polska sławiąca swoją kulturę, Zespół Pieśni i Tańca, Mazowsze i Śląsk. Polska to historia radosna i bolesna, Polska nieufna, skłócona, kołtuńska. Polska to mój kraj, mój dom, moja rodzina, moja saga. Polska to moja ojczyzna, innej nie wybieram.”
Pani Zofia pracowała jako pielęgniarka. Powiedziała „Polska to miejsce, gdzie zdobyłam zawód, pracowałam 40 lat, zanim przeszłam na emeryturę. Tu jest moja rodzina, moi bliscy przyjaciele. To kraj mojego dzieciństwa, beztroskich zabaw, nauki przy lampie naftowej. Tu założyłam szczęśliwą rodzinę, wychowałam czwórkę wspaniałych dzieci, którym przekazywaliśmy z mężem bogate, polskie tradycje. Polska to ludzie, którzy bohatersko walczyli o wolność. Ludzie, którzy potrafią się jednoczyć w trudnych chwilach.”
Dziękuję pięknie. Życzę dużo zdrowia.
Przed katedrą wawelską pojawiła się liczna grupa młodzieży z opiekunami. Wszyscy w zielonych mundurach. Na lewym ramieniu emblemat, na którym czytam: Jednostka Strzelecka „Strzelec” Rzeszów. A w środku szarotka, bo to podkarpacka jednostka. Przyjechali do Krakowa, aby złożyć kwiaty na grobie Józefa Piłsudskiego. „Strzelec” to organizacja społeczno-wychowawcza, będąca kontynuacją istniejącego w okresie międzywojennym Związku Strzeleckiego „Strzelec”, którego Głównym Komendantem był Marszałek Józef Piłsudski. Po wojnie związki strzeleckie zostały rozwiązane. Dopiero w latach 90. reaktywowały się jako organizacje młodzieżowe, które przygotowują młodzież do prac społecznych i służby wojskowej. Są to ludzie z pasją, zawsze mogą na siebie liczyć. Z dumą opowiadali o przekazaniu im pod opiekę sztandarów bojowych Armii Krajowej.
Amerykanin John mieszka w Polsce już od 20 lat, jest nauczycielem języka angielskiego na Podhalu. Założył rodzinę, ma dwóch wspaniałych synów. Powiedział „żyjemy w raju, w najlepszych czasach, a ludzie marudzą. Trzeba być szczęśliwym, że urodziło się tu.”
Kolega Johna od wielu lat pracuje w Polsce. Powiedział mi „Polacy lubią narzekać, brak im poczucia więzi społecznej. Za dużo Polaków nie daje z siebie nic, aby w Polsce zmieniało się na lepsze szybciej, ale krzyczą za często ‘liberum veto’. Trzeba pracować, aby Polska była społeczeństwem partycypacji obywatelskiej. Zostałem w Polsce, bo nie miałem powodów, aby opuszczać Polskę. Wyjeżdżam do Stanów na urlop i wracam, bo jestem zakochany w Polsce.”
Na dziedziniec weszła grupa trzypokoleniowa. Wszyscy ubrani w białe t-shirty z napisem „biegiem przez życie – Strzelce Krajeńskie”. Z pytaniem „moja Polska” zwróciłam się do dzieci. Onieśmieleni, zażenowani, spuścili głowy. Seniorka rodziny zaczęła opowiadać „ważne rocznice państwowe obchodzimy prywatnie. Zbieramy się w jednym domu, trzy, cztery rodziny. Rozmawiamy na temat obchodzonej rocznicy, śpiewamy wspólnie pieśni patriotyczne.” Jedna z kobiet, z wielkiej fioletowej torby z napisem „chce mi się żyć” wyjęła komórkę i pokazała zdjęcia z ostatniego spotkania, wszystkie panie w białych bluzkach, czarnych spódnicach, portret Józefa Piłsudskiego na komodzie, z boku zapalone świeczki. Żegnając się, seniorka rodu dodała „Polacy zapominają, ilu ludzi musiało zginąć, abyśmy dzisiaj mogli się cieszyć wolnością.”
Na kamiennej ławce usiadł wysoki i szczupły mężczyzna. Miał wąsy. Ale jaaakie… Pieczołowicie skręcone, jak lina na barce, że mu się trzymają. Na pewno spryskane lakierem do włosów. Nie, pan po 70-ce. Na cukrze. Na pewno. Ale mamy XXI wiek, lakier do wło… a może jest specjalny lakier do wąsów? Młodzieniec srebrnowłosy spojrzał uważnie na mnie. Trudno, podchodzę. Mężczyzna zaprasza mnie obok na ławkę. Nad pytaniem zastanawia się. Z twarzy znika mu uśmiech. Rozpoczyna swoją opowieść. „Mam żal do Polski. Wielu z moich bliskich w pośpiechu opuszczało swój dom, z jedną walizką i biletem w jedną stronę. Ci, którym nie udało się wyjechać z kraju przed ogłoszeniem stanu wojennego, zostali internowani. Niektórzy wrócili do domu na ‘swój pogrzeb’. Wielu powróciło do kraju, by na ojczystej ziemi, choćby ta ziemia była czerwona od krwi bratniej, spocząć na wieki. Gorycz i ból, i nieludzkie cierpienia wylewają się z pieśni lirycznej.”
Wielki Boże, czy nie możesz zesłać Dawida, aby swą grą na cytrze przepędził złe duchy w Narodzie.
A ja, proszę Cię, miłosierny Boże, by nasza Ojczyzna spokoju doznała, była silna, już na zawsze wolna, w bezpiecznej Europie, jak dawniej potężna i wspaniała.