Nie kocham podróży. Najbardziej interesują mnie podróże w wyobraźni. Wyobraźnia jest wolna i niczym nie ograniczona, tzn. jednym, trzeba umieć wrócić. Wrócić do siebie, do świata, do rzeczywistości. Bez tego lepiej się nigdzie nie wybierać. Niemożliwość powrotu, to najgorsze, co może człowieka spotkać.
Nie interesuje mnie wyjazd do Hiszpanii i poleżenie sobie na plaży. Nie przepadam za zwiedzaniem miast. Niechętnie zaglądam do zamkniętych miejsc, muzeów. Jeżeli szukam coś do zobaczenia, to najlepiej, żeby była to przestrzeń – szeroka, niezmierzona, niewyobrażalna, np. bezmiar stepu lub oceanu.
Podróż ma sens gdy jest wewnętrzną przygodą duchową. Samo przemieszczanie się nie ma sensu. Wybieram się w drogę po coś, chociażby po to, żeby udowodnić sobie, że dam radę, że mogę coś osiągnąć, że mogę pokonać, np. swoje słabości, mogę też zaspokoić potrzebę wolności, uwolnić się od kogoś, od otoczenia, schematów, obowiązków, uwikłań – chociaż na chwilę. Podróż też może zaspokoić potrzebę odmiany, taka czysta przygoda. Podróż powinna zostawić jakiś ślad psychiczny a dobrze jak i fizyczny – jakiś siniak, rana, blizna.
Podróż swojego życia odbyłem w 1977 roku, czyli jeszcze na studiach. Samolotem z Warszawy do Moskwy, dalej Koleją Transsyberyjską do Ułan Bator i ciężarowymi Ziłami po mongolskich stepach. Piękna podróż, fantastyczne wspomnienie ale zbyt odległe by mnie mogło jeszcze dzisiaj ogrzewać. Wypadało by ją powtórzyć – co oczywiście jest wciąż możliwe.
Mam też na swoim koncie kilka innych podróży. Widziałem parę pięknych rzeczy, najpiękniejsze to: Puszcza Białowieska, Bieszczady i Szumy nad Tanwią.
Jest też parę rzeczy, które chciałbym jeszcze zobaczyć – najbardziej: Machu Picchu, Kanion Colorado, deltę Missisipi, może nawet cały spływ parowcem po Missisipi – to by było coś dla mnie.
W październiku byłem w Bieszczadach, po dłuższej przerwie. I do dzisiaj jest to ciepłe, ekscytujące wspomnienie. Dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności. W pierwszym dniu po przyjeździe wytyczyłem sobie ambitną trasę wejścia na Smereka z Wetliny i powrót szlakiem do Cisnej. Oczywiście było przepięknie, oczywiście błądziłem, schodziłem z szlaku, parę razy go gubiłem, zabrakło mi czasu i noc mnie zastała w lesie. 12 godzin na nogach, musiałem zrobić ze 40 km. A już myślałem, że nie stać mnie na takie dzikie eskapady. Dałem radę i z przygodami, czyli wszystko, co lubię. Po tym szalonym bieszczadzkim rajdzie mam pamiątkę do dzisiaj. Paznokieć na dużym palcu lewej nogi jest siwy, a u prawej nogi buraczkowy. Skąd mi się to wzięło? Miałem lekko za długie paznokcie na tych paluchach i to one uklepały mi taką pamiątkę. Bolało mało. Pozwoliło mi jeszcze parę dni śmigać po połoninach, a po powrocie do domu… Do dzisiaj gdy tylko patrzę na swoje paznokcie, to się uśmiecham. Wspominam ten wyjazd i wszystko, co się z nim wiązało. Nie mogłem sobie tego wymyślić i zaplanować. Moje paznokcie będą mnie wprawiać w dobry humor przez całą zimę i pewnie jeszcze wiosnę.