Na studiach polonistycznych na UJ miałam kolegę o imieniu Zachariasz. Otrzymał on od studentów nie wiedzieć czemu ksywkę "Alfons wszechczasów" w skrócie "Alfons". Otóż idę kiedyś Plantami i widzę - przede mną podąża kolega Zachariasz. Zmierzam do niego od tyłu i, wchodząc w konwencję sprzed lat, mówię gromkim głosem "Cześć, Alfons!". Odwraca się zupełnie obcy człowiek. Na szczęście zatkało go kompletnie, bo chyba nie chcę wiedzieć, co mogłabym usłyszeć w zamian.