Pierwszy Listopada – smutne święto...
Wchodzę w cmentarną bramę: kolorowo, wesoło, głośno. Kwiaty, głównie sztuczne przygniatają płyty grobowców. Czerwone róże, chryzantemy w nieprawdopodobnej żółci i pomarańczu niespotykanym w przyrodzie. Plastikowe goździki na drucikach. Na kawałku nie zajętej przez te cudeńka płyty nagrobnej płoną znicze. Też kolorowe, w przeróżnych kształtach i formach, ozdobione złotymi aniołkami i srebrnymi lilijkami, nagromadzone tak, że nie został ani centymetr pustego miejsca na grobie.
I nie ma pustego, cichego miejsca w natłoku moich myśli.
Tu rodzina Kowalczyków rozgląda się nerwowo, bo wiadomo, że na wybudowanie domu pożyczyli pieniądze od kuzyna z Niemiec. Teraz spoglądają w stronę bramy cmentarnej, czy nie pojawi się w niej ów kuzyn i nie zapyta o zwrot pieniędzy. Więc ustawiwszy cztery olbrzymie donice chryzantem i jakieś 30 zniczy, znikają czym prędzej z cmentarza.
Nieopodal Wacowska z mężem – rzeźnikiem (największa wytwórnia wędlin w powiecie). Wacowska gotuje się w nowych karakułach, bo zima jakby jej na złość nie nadeszła w tym roku w porę... A kiedy ma zaprezentować zakup za kilkanaście tysięcy złotych, jak nie na pierwszolistopadowej paradzie cmentarnej?!
W następnej alejce nad marmurową płytą pan Staszek z panią Helenką. Są po rozwodzie i teraz procesują się o podział majątku. Pan Staszek uważa, że remont domu kosztował go więcej niż sam dom, który Helenka wniosła w posagu. Stoją w milczeniu, ale przyszli razem: niech ludzie widzą, że rozwiedli się kulturalnie i teraz odwiedzają jak należy kochaną mamusię i teściową.
W ostatniej alejce – ziemny grób bez kwiatów i zniczy. Chyba zazdroszczę pani Alinie Ossowskiej, że tylko ona na tym cmentarzu ma święty spokój...