Anna Marek
Przyjechała do domu późnym wieczorem. Wreszcie zaczęły się wakacje, cieszyła się na nie, marzyła o spokojnych dniach przesuwających się niespiesznie jak paciorki różańca, potrzebowała odpoczynku. Ale to wszystko potem, teraz rankiem musiała jak najszybciej wyjść z domu, zobaczyć swoje miasteczko, sprawdzić co się zmieniło i przywitać się z nim.
W pośpiechu połknęła śniadanie i zatrzasnęła drzwi. Na chodniku uderzyła w nią fala gorącego powietrza.
- Ależ upał - pomyślała – prawie obezwładnia.
Niedbale zamotała na głowie węzeł włosów i zawiązała przepaskę. Przez króciutką chwilę zastanawiała się jak wygląda – chyba dobrze – wąziutka jeansowa spódniczka, podkoszulek i tenisówki, błękitne cuda. O tym wszystkim myślała już w drodze na ryneczek, w którego środku rozłożył się malutki park, miejsce spotkań. Przeszła jak zwykle koło kościoła parafialnego pod łukiem łączącym go z dawnym klasztorem, pod sklepieniem szeptów, jak je kiedyś nazywała, gdzie wstydliwe słowa wypowiedziane z jednego końca trafiały prosto do ucha słuchacza z drugiej strony. Przechodząc przed głównym wejściem do kościoła, zobaczyła wiszącą na tablicy klepsydrę . Machinalnie przebiegła wzrokiem tekst. „Tomasz Kwiek zmarł śmiercią tragiczną w 30 roku życia, msza żałobna i odprowadzenie na miejsce wiecznego spoczynku” i tak dalej, data 13 lipca godzina 11ta.
- To niemożliwe.
Jej serce załomotało. Przeczytała raz i jeszcze raz, nie mogła uwierzyć. Spojrzała na zegarek, to dzisiaj, msza rozpocznie się za 40 minut. Skulona, przycupnęła na schodkach pod św. Florianem
- To niemożliwe, dlaczego, przecież właśnie przyjechałam.
Miała nadzieję, że go spotka, może przypadkiem, tak jak wtedy pierwszym razem.
Zapamiętała siebie idącą chodnikiem wzdłuż szkolnego boiska, na którym starsi chłopcy kopią piłkę. Ma 7 lat, jest w pierwszej klasie, idzie i płacze. Na plecach dźwiga ciężki tornister i jeszcze worek na buty. Za dużo tego i niewygodnie, ale najbardziej ciąży jej upokorzenie.
- One ciągle wykluczały ją ze swojego grona, z zabawy, rozmów. Uważały, że jest inna, i tak było, ale równocześnie chciała być wśród nich.
- Ej mała co ci jest.
To powiedział chłopak za jej plecami. Długi i cienki z włosami do ramion - a przecież nie wolno takich nosić - pomyślała z przyganą, i w przykrótkich jeansach. Pochylił się nad nią - Daj spokój, nie warto.
Towarzyszył jej potem w drodze do domu, wysłuchał nieskładnej, przerywanej szlochem opowieści o dziewczynach z klasy, i bracie Szymusiu, który właśnie się urodził.
- Nasze słoneczko - tak mówili o nim rodzice, a ona cierpiała ale przecież też go kochała. Szedł i słuchał chociaż z boiska dochodziły ich okrzyki chłopaków.
- Hej niuniek, niby co to miało znaczyć - idioci, że ona potrzebuje niańki?
Ten chłopak to był właśnie 15-letni Tomek Kwiek.
Powoli przed kościołem zaczęli gromadzić się ludzie, dużo młodych ale i starsi, to ich urywki rozmów słyszała, wypowiadane szeptem:
- Podobno jechał po pijanemu.
- Może tak miało być.
- Ale miał dziecko, syna.
- Nigdy tu z nim nie był, bo był rozwiedziony.
Do kościoła wniesiono trumnę, ludzie drepcząc powoli zaczęli zapełniać jego wnętrze.
- Okropni, przyszli tu tylko z ciekawości, bo co on ich obchodził - pomyślała i nagle zawstydziła się swoich błękitnych tenisówek. Wśród żałobników skupionych przy trumnie rozpoznała tylko jego ojca, stał pod rękę z drobniutką, dużo młodszą od siebie panią, a obok nich dziewczyna trzymająca za rękę może dziewięcioletniego chłopca.
- To ona i jego dziecko.
Jeszcze przez chwilę usiłowała się skupić, ale żałobne zawodzenia, i mamrotane modlitwy.
- Nie, nie potrafiła tego znieść, wybiegła.
Przed kościołem uderzyło w nią światło, oślepiło, ktoś ją zagadnął.
- Ej mała skąd wiedziałaś?
Obejrzała się do tyłu, przysłoniła dłonią oczy, obok stał grubawy trzydziestolatek, wciśnięty w czarny garnitur. Niechętnie spojrzała na niego.
- To pewnie ktoś z jego dawnej paczki, urósł i przytył - pomyślała złośliwie.
Mężczyzna nie ruszając się z miejsca rzucił w jej kierunku:
- Przyjdź dzisiaj do piwnic zamkowych, pożegnamy go, zagramy tak jak kiedyś razem z nim.
Cała jej poranna radość ulotniła się, była w rozpaczy, a przecież nie widziała go wiele lat, a on nawet nie wiedział, że tak wiele dla niej znaczył. Jej spacer po miasteczku zamienił się w żałobne opłakiwanie miejsc utraty. Wieczorem, a właściwie już późną nocą wybrała się do zamku. Już z daleka z gorejących okienek piwnicy umieszczonych tuż nad ziemią słychać było muzykę, nie tę, którą grali na studniówkach i szkolnych zabawach, ale prawdziwy szloch duszy, blues. Weszła, salka tonęła w półmroku, spowita dymem, wypełniała ją muzyka, bełkot pijanych kumpli, histeryczny śmiech dziewcząt. Pod ścianą całowały się rozpaczliwie odnalezione po latach pary. Nad stolikami pochylały się zamroczone głowy, stała niepewnie w drzwiach, jakiś mężczyzna podszedł do niej wziął ją za rękę i usadził blisko sceny. Dopiero teraz poznała jego ojca. Usiadła, muzyka nią zawładnęła, poczuła, że jest razem z nimi wszystkimi i razem z nim, Tomkiem.
- Czy to możliwe? - spytała sama siebie.
Jego ojciec odprowadził ją do domu, szli w milczeniu, a ona w myślach drobiazgowo odtwarzała w pamięci ich spotkanie sprzed lat.
Matka też nauczycielka, jak matka Tomka, wysłała ją któregoś popołudnia do domu Tomka z dziennikiem klasowym. Po uporczywym dzwonku, drzwi otworzył właśnie ojciec i z bardzo zasadniczą miną, szorstko spytał ją, po co przyszła. Zaglądnęła ciekawie do środka przez uchylone drzwi, bo nie wpuścił jej dalej, i w lustrze szafy zobaczyła smukłą stopę z zawieszonym na palcu kolorowym klapkiem. Huśtał się niespiesznie, tik, tak. Może to jego właścicielka towarzyszyła mu dzisiaj w żałobie.
A teraz szli obok siebie, chciał się jeszcze kiedyś z nią spotkać, był ciekaw jaką rolę odegrała w życiu jego syna. Prychnęła z leciutką pogardą i pożegnała pospiesznie.
To ich mieszkanie obejrzała i tak. Dziesięcioletnią już wtedy dziewczynkę Tomek poprosił, żeby napisali razem piosenkę. Usłyszał kiedyś i bardzo mu się spodobały jej wyliczanki skandowane do ruchu skakanki. Zaprosił ją więc do domu, jego pokój ją przestraszył.
- Właśnie o to chodzi, świat na opak, tak skomentował jej lęk. Fotele i stolik wisiały przymocowane do czarnych ścian, sufit był podłogą, panował półmrok, okno przysłonięte czarną połyskliwą materią a na białych drzwiach czarne koślawe litery tworzyły przesylabizowany przez nią napis: „Porzućcie nadzieję wy którzy tu wchodzicie”.
Pokazał jej z dumą kolekcję pocztówek dźwiękowych, przysyłanych mu z Ameryki przez babkę. Potem słuchali razem tej muzyki przejmującej i mrocznej, wypełnionej krzykiem i łkaniem.
- Tak właśnie tam się modlą - powiedział.
Chciała jak najszybciej stamtąd uciec i wtedy Tomek zagrał dla niej na swojej trąbce. Przytłumiony lekko chropowaty dźwięk przebijał się z oddali do jej uszu, wirował w głowie i budził nieznane dotąd uczucia.
Potem był coraz starszy i dla niej nieosiągalny. Chłopcy z zespołu ostro pili, jego samego parę razy zawieszono w prawach ucznia. Czasami słyszała rozmowy rodziców na jego temat. Mama opowiadała szkolne plotki.
- Wiesz, mówiła do ojca, że on teraz chodzi po szkole boso, nie w kapciach ale właśnie boso, kontestator, niesłychanie tym irytuje profesorów, chociaż patrzą z udaną pobłażliwością. wiesz ta ich przedwojenna klasa. Dyrekcja szkoły nosiła się z zamiarem rozwiązania zespołu, o którego wieczornych próbach krążyły legendy rozpowiadane szeptem przez woźnego i sprzątaczki.
Zespól rozpadł się zresztą sam, a ona była tego świadkiem. Wiosną Nida wylała, budynek starej przystani zalały dookoła szarobure wody. Unosił się na nich wśród liści łopianów i wystających z wody traw. Na jego tarasie bawił się wtedy cały zespół i ich dziewczyny. Ona z nieodłącznym Szymusiem ukryła się nieopodal w krzakach leszczyny. Przyrzekła sobie, że to ostatni raz, chciała zobaczyć Tomka i posłuchać jego gry. Butelki wina krążyły z rąk do rąk, narastał gwar rozmów i śmiechy. Dziewczyny w kostiumach bikini wystawiały bielutką skórę na promienie popołudniowego słońca. Tomek chwycił jedną z nich za rękę i przyciągnął do siebie.
- Puść ją – usłyszał – nie jest twoja.
- Twoja też nie, a moja kiedyś była – odparł.
- To trzeba było jej pilnować, a nie chwytać w łapy, co Ci wpadnie, zupełnie jak Twój stary. Ty myślisz, kurwa, że zawsze będziesz nami rządził?
Tomek chwycił buty i spodnie, przeskoczył przez barierkę tarasu i znalazł się w wodzie. Położyła palec na ustach Szymusia uciszając jego oddech. Dziewczyna przechylona przez poręcz patrzyła za oddalającym się Tomkiem smutnymi oczami, włosy żałobnie spłynęły z ramion.
- Zostań – szepnęła bezgłośnie – ale on odszedł.
Czemu? Czy to on płakał, czy jego bose stopy pluskały w mokrej trawie, kiedy ich mijał ukrytych w krzakach?
Tego roku po wakacjach rozpoczął studia w Krakowie w Akademii Muzycznej, a ona zapisała się do harcerstwa. Pochłonęły ją rajdy, zbiórki, obozy i zdobywanie kolejnych sprawności.
Włożyła klucz do zamku, otworzyła drzwi i cichutko przemknęła do swojego pokoju. Pomyślała o rodzicach. Na pewno byli zmęczeni, to dla nich też był trudny dzień. Stanęła w otwartym oknie, wiatr przyniósł letnią woń skoszonej trawy i zapach niedalekiej rzeki, poczuła tak wyraźnie smak życia i łkała, żałowała Tomka.
Postanowiła pojechać do Krakowa i przeprowadzić wywiad z jego byłą żoną dla studenckiego pisma, w którym czasami coś drukowała, to powinno ich zainteresować. Tomek był już dość znanym muzykiem i przede wszystkim niepokornym.
Kraków. Szła powoli, niedzielne letnie przedpołudnie, nagrzane martwe ulice i tylko Rynek, jak wirująca karuzela. Na szczęście umówiły się na Plantach przy Wawelu od strony więzienia św. Michała, w alejce z tulipanowcem. Czekała ospała, odurzona upałem, wydawało się jej, że unosi się w rozgrzanym powietrzu.
Żona zjawiła się spóźniona. Mówiła chętnie i szybko. Prawie bez tchu. Była w euforii. Wreszcie znalazła słuchacza. Jej życie rozwijało się na oczach ich obu. Przeobrażało, szukała przyczyn zdarzeń. Po latach widziała bezsensowność tego związku. Chłopca, który zachłysnął się wolnością tworzenia i bycia, radością grania i młodziutkiej dziewczyny, która została matką. Świat wokół Tomka wirował, ćwiczenia, próby, własny zespół, nocne grania i szkoła wymagająca, a nie tolerująca klubowego życia. A on karmił się tym podziwem, zachwytem. Tymczasem zwyczajne, rodzinne życie wymagało spokoju, było trudne i nudne. Nie potrafił i nie chciał temu sprostać, miał na to jeszcze czas, tak uważał. Porzucił ich i szkołę, chciał grać i być tylko sam dla siebie, potem zaczął pić.
Nachyliła się ku niej i powiedziała tak zwyczajnie:
- On nie był dobrym człowiekiem.
Jego żona go w ogóle nie znała, z jej opowieści wyłaniał się ktoś inny. To nie był Tomek. Pożegnały się. Siedziała potem jeszcze długo na ławce i zastanawiała się co z sobą zrobić.
- Po prostu muszę wrócić do domu, do Pińczowa.
Na dworcu czekając na autobus zagadnęła nieznajomym chłopaka, który przyglądał się jej ukradkiem. Miał ciężki plecak, traperki na nogach i duże mocne dłonie. Skwapliwie wysłuchał jej opowieści, a potem spytał czy nie wybrała by się z nim w góry, przecież są wakacje. Zgodziła się razem z nim wrócić do Pińczowa, musiała się przecież spakować.