Moja ulubiona para butów, to kalosze; wymarzone, dostane od Taty, jedyne. Z bezcelowo zrobioną gwoździem dziurą (uwielbiłam kiedy chlupotały). Wiodły mnie jakiś czas przez życie w deszczowe dni. A to do szkoły, a to do żabiego stawu. Rozmawiały z roślinami w zalanym deszczem rowie. Pomogły uratować tonącego w kałuży motyla. Trącały nosami kamyki. Stały w przedpokoju smutne, kiedy świeciło słońce. Zawsze musiały być czyste, bo Rodzice wymagali dbałości o rzeczy. Z peleryną w kratkę stanowiły cudowną parę. Srebrne.