12 grudnia 1981 roku. Cały wieczór, aż do późnej nocy prasowałam, czego nie cierpię. Jedyny sposób na nudę towarzyszącą temu zajęciu, to słuchanie radia lub oglądanie telewizji. Tego wieczora emitowano serial o Rewolucji Francuskiej. Z 12 na 13 grudnia w polskiej telewizji Napoleon sięgnął po władzę, ogłosił się cesarzem, potem w odbiorniku wszystko zgasło .Czy to był chichot historii? Rankiem zorientowałam się, że wprowadzono stan wojenny, ale jeszcze wtedy siłą rozpędu wszystko szło jak zwykle. Moja Mama zdążyła dojechać do Krakowa ostatnim autobusem z Pińczowa. Tramwaje kursowały, co potem już nie było takie oczywiste i po długim czekaniu dotarłyśmy z dworca autobusowego do domu. Właściwie to od pewnego czasu, od tak zwanych wypadków bydgoskich, wszyscy oczekiwali tego, co się zdarzyło. Pytanie było tylko jedno: czy wejdą Rosjanie, czy zrobimy to własnymi rękami. W poniedziałek do pracy dotarłam późno. Władzy sprzyjała mroźna zima, część drogi musiałam pokonać pieszo, resztę tramwajem. Bardzo szybko zwołaliśmy zebranie całej załogi. Wszyscy głosowali za strajkiem okupacyjnym, nawet dyrektor, który był twórcą tej instytucji i być może bał się, że po tym wszystkim zostanie karnie zlikwidowana, był ze wszystkimi. Decyzja zapadła. Musieliśmy się przygotować, wiadomo już było, że duże zakłady elektroniczne obok nas też strajkują. Zakładowa nyska z kierowcą ruszyła w objazd po okolicznych piekarniach, aptekach, i sklepach. Zgromadziliśmy środki opatrunkowe, wodę, świece, latarki i trochę jedzenia. Ile to pewnie mogą sobie wyobrazić ci, którzy wtedy wystawali w kolejkach i oglądali puste półki. Sprawdzono wszystkie wejścia i zamknięto. Stanęły przy nich straże, wywieszono flagi. Byliśmy niesłychanie podnieceni i gotowi na wszystko. Pomimo braku telefonów, zaczęły już krążyć relacje o otoczeniu przez oddziały ZOMO największych zakładów w Krakowie i Nowej Hucie. Ale my tutaj wreszcie czuliśmy się wyzwoleni od tej konieczności poruszania się po omacku i w niewiadomym kierunku. Wiedziałam, że nie zostanę z innymi na noc. W domu czekał na mnie 10 letni syn, mieszaliśmy sami. Takich kobiet jak ja było trochę, zresztą w naszym Ośrodku Badawczym, bo tak zaczynała się jego bardzo długa nazwa, pracowało około 200 osób, nie za wiele ale przecież chodziło o solidarność. Potraktowano nas, jako grupkę ludzi bez znaczenia, ale tego dowiedziałam się następnego dnia. Jechałam do pracy z decyzją, że zostaję, w domu wszystko było przygotowanie na moją nieobecność. Tymczasem przed wejściem nie było flag, drzwi stały otwarte nikt ich nie pilnował. Na korytarzach leżały porozrzucane koce i materace. Podobno po spacyfikowaniu nocą przez ZOMO zakładów, obok nikt nie pofatygował się do nas, nie zauważono naszego protestu i determinacji grupki osób. Od tego dnia zaczęło się mozolne mierzenie z rzeczywistością i swoimi własnymi strachami.