Jeszcze jeden spacer po mieście.
Jeszcze trochę dnia, zaczym słońce zajdzie.
Przez gwarne ulice do samego serca ciÄ™ zaprowadzÄ™.
Widzisz, to Rynek, roześmiane kwiaciarki,
maszkarony z Sukiennic szczerzą do nich zęby.
Tu gdzie mistrz Ildefons zasiadał w dorożce
wciąż dzwonią kopyta, sypiąc iskry jak gwiazdy.
A przechodnie głowy zadzierają.
Dźwięk trąbki i złoty pobłysk na wieży
zlewają się w jedno i płyną nad miastem.
Mówią, że to Tatar wypuścił tę strzałę,
co dźwięk przerwała i zrodziła ciszę.
Ja Kupidyna raczej podejrzewam, że w serca nam strzelił
i z Krakowem połączył.
Na zawsze.
Popatrz, słońce zachodzi. Przejdźmy się jeszcze kawałek.
Wstążką Plant, nie skończoną nigdzie.
Wiesz, że te ławki widziały już wszystko?
SÄ… wszechwiedzÄ…ce.
O uczniach na wagarach, zakochanym studencie
i zmęczonym pijaczku.
O staruszkach uśmiechniętych, matkach z wózkami
i księdzu z modlitewnikiem.
One najlepiej znają ich historię. Przysiądźmy.
ZapalajÄ… latarnie i witryny sklepowe.
Prawda, że pięknie?
Zaraz siÄ™ stanie wielki cud nad miastem
i nad żadnym innym tego nie zobaczysz.
Bo tylko Kraków, na calutkim świecie
ma dwa księżyce.
Ten jeden, co wysoko, jak moneta błyszczy
i ten drugi okrągły, nad zamkiem unosi się i spada…
Wielki, srebrny balon.
Prawda, że pięknie?
Â