Wandę poraziła prowokacyjna prośba o pocałunek we dnie i w miejscu publicznym. W pamięć miała drukowane słowa ojca: „Mężczyzna może wejść nawet po kolana w błoto. Umyje się i nikt nie będzie mu tego wypominał. Co innego kobieta. Na niej, nawet grudka błota zostaje na całe życie. Nic jej nie obroni”. Wanda nie pozwoliła sobie na zlekceważenie tego przekazu. Odmówiła dalszej przechadzki i kontaktu.
Za kilka tygodni oświadczył się jej kolega z sąsiedztwa, z którym łączył ją od dzieciństwa wielki sentyment. Nieodłączny towarzysz od 5-tj klasy podstawówki, rycerz i obrońca. Ona kończyła studia, on po szkole średniej rzadkiej specjalności dostał wreszcie dobra pracę z perspektywą otrzymania też mieszkania na Śląsku. Chwila do oświadczyn wydała się odpowiednia. Głównym jednak ich argumentem było to, że ludzie widzą ich razem od lat, a on nie chciał, by Wanda stała się przedmiotem plotek i złośliwości, bo to mogłoby złamać jej życie. Zwyciężył rozsądek i kanon: co wolno mężczyźnie - dla kobiety może być samobójstwem.
Pobrali się po roku. Nie był to łatwy związek, dzieliło ich wiele. Wanda chciała początkowo pokazać, czego oczekuję od ukochanego, jak rozumie miłość. Narzeczony dostał w prezencie książkę „Pani Bovary” Floubert’a, ale niewiele to dało. Życie toczyło się swoim torem. Mieli dwóch synów, potem późne wnuki, Anię i Wojtka.
Mąż, dopiero zagrożony śmiercią, usłyszał od Wandy, że pomimo poczucia bezpieczeństwa jakie jej dawał, oczekiwała po prostu normalnej czułości, pocałunków, pieszczoty. Odwdzięczył się pięknym gestem: przez dłuższy czas całował jej twarz… centymetr po centymetrze. Kolejnej operacji nie przeżył.