Człowiek i przestrzeń
Minęło południe, jestem na placu przed Mercado Central (Santiago de Chile) i usiłuję zrobić zdjęcie monumentalnego pomnika poświęconego bohaterom poległym w czasie bitwy morskiej pod Iquique (1879), jednej z bitew w tzw. wojnie saletrzanej między Peru a Chile.
Pomnik jakoś nie chce się zmieścić w obiektywie, ciągle odbiega od pionu. Przeglądam zdjęcia, które zrobiłam…
Nie muszę długo czekać na efekt utraty czujności! Chwila mojej nieuwagi wystarcza rabusiowi, aby podejść mnie od tyłu i już czuję jego rękę na aparacie fotograficznym, a ułamek sekundy później na przewieszonej przez ramię torbie. A kolejny ułamek sekundy potem leżę na ziemi. Gdy się podnoszę, rabusia widzę mniej więcej pięćdziesiąt metrów dalej, jak włącza się w ruch uliczny.
Upadając, słyszę dźwięk tłukącego się aparatu, dlatego pierwsza myśl to: „No tak, nie ukradł mi aparatu, ale za to rozwaliłam go o bruk”. Po chwilowym szoku sprawdzam aparat, ten jednak działa. Okazuje się, że odgłos, który słyszałam, był dźwiękiem tłuczonego szkiełka od zegarka.
Myślę, że chyba sekundę wcześniej niż dosięga mnie ręka złodzieja usłyszałam go, poza tym między nami był plastikowy płotek (zabezpieczenie jakichś robót), dlatego w efekcie „wysmyknęłam” mu się z rąk. Na moje szczęście! Jedyną stratą, jaką poniosłam, jest utrata okularów przeciwsłonecznych, ale nie jestem pewna, czy to jemu „się udało”, czy ja sama je zgubiłam – często wyślizgiwały się z uchwytu łańcuszka, na którym wisiały. Łokieć jest co prawda rozbity, ale na szczęście tylko powierzchownie.
Od tego czasu już nigdy nie przeglądam zdjęć w aparacie stojąc pośrodku jakiegoś placu czy ulicy. A jeżeli już taka konieczność zachodzi, to otwieram wszystkie oczy dookoła głowy…