Dodaj komentarz

Moja Polska

Bez­rad­na wobec nie­poj­mo­wal­nego sensu wie­lo­ści po­je­dyn­czych punktów widzenia, Polskę odbieram zmysłami, rozum wyłączam i dzięki temu obraz, choć różnorodny, jest harmonijny.

Już od Mikołaja Reja, „(…) narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”, z własną linią melodyczną i dźwiękami. Gwóźdź do trumny dla obcokrajowców i subtelności, nie dla każdego słyszalne i łatwe do wymówienia; inaczej brzmi chleb, niż honor, trudno wymówić: świerszcz brzmi w trzcinie, brzęczy chrząszcz, lub mży deszcz. Specyficzna jest budowa wyrazów. Wolę samochód[1] niż auto, samolot od aeroplanu, a samogon, to wprawdzie alkohol, ale pędzony samodzielnie, samodział to materiał tkany ręcznie – oto mowa Polska. Ta, otwarta na Europę, w języku zachowała spuściznę, latynizmy, makaronizmy, germanizmy, rusycyzmy, ale też ślady węgierskiego.

Dźwięki to muzyka. Od Bogurodzicy, mazurka Dąbrowskiego, po Chopina, Szymanowskiego, Pendereckiego, ale też ta nasycona folklorem, melodie wygrywane przez domokrążnych grajków, którym wyrzucało się pieniążki, owinięte w papierek; maryjne pieśni majowe, grane w zapachu bzów, przechodzące o zmierzchu w żabie koncerty, które z dali przynosił wiatr. Pierwszy koncert jazowy w Rotundzie; później polskie grania weselne, słuchane z kajaka na Hańczy; dźwięki okaryny w najkrótszą noc roku, z akompaniamentem plusku fali, odbijającej się od jachtu; dalej kapela na Chmielnej, kolejne opery, Kurylewicz u Warskiej na Starym Mieście; Skrzypek na Dachu - o zmierzchu w ogrodzie krakowskiego Muzeum Archeologii, współczesne zauroczenie skrzypkiem i dyrygentem Kennedym, śpiewy pod Oknem Papieskim kończone Arką.

Zejdźmy na ziemię, by usłyszeć zmiany dźwięków w przestrzeni codziennej. Poziom hałasu pikuje, wszędzie rosną bariery dźwiękochronne, żeby chociaż naturalne, wiklinowe… Zamilkły kłótliwe wróble, kosy dalej gwiżdżą. Nie zamuczy krowa, tym bardziej rasy czerwonej polskiej, jest tylko niema i fioletowa … z reklamy. Nie zobaczysz pracujących, lub pasących się koni. Stukot ich kopyt słychać już tylko na ulicach Krakowa; w cygańskich uprzężach wożą, głównie zagranicznych, turystów. Te w stadninach szczycą się wdziękiem, urodą i dumnie prężą; koniki polskie, araby, konie zimnokrwiste; ich hodowla nabiera rozmachu.

Wróćmy do ludzi; coraz więcej rozmawia w obcych językach; na ulicy króluje angielski, ale słychać całą Europę, także języki krajów azjatyckich i afrykańskich. Wokół wieża Babel, ale źródłem nie jest pomieszanie języków. Ono jest pozazmysłowe, wydumane, bo nie dotkniesz, ani zobaczysz ludzkich lęków, uprzedzeń. Jak mówią Polacy? Ostatnio, głośniej, w dyskusjach – jednocześnie; mniej dyskretnie, coraz częściej wulgarnie; o byle czym. Tu słuch walczy z obrazem, bo wiele osób czyta w tramwaju, pociągu, metrze - teksty papierowe, elektroniczne. W pociągach rzadko słyszy się rozmowy. Jadący, bądź odpoczywają, bądź skupiają się na pracy; spojrzenia wymieniają przypadkowo. Czy widzą i porównują wczoraj - o różnej długości, z dzisiaj - tu i teraz, czy pogrążają się w rzeczywistości wirtualnej, uprzedzeniach, sporach, jałowych porównaniach?

Moja Polska to zmiany. Nieogarnione łąki na drodze do wsi Mogiła, gdzie kościół, w nim wyrzeźbione kolanami rowki, prowadzące do Czarnego Chrystusa. Nieco później, to tutaj buldożery zryją urodzajną ziemię; prawie dojrzała pszenica, drzewa uginające się pod owocami, zginą pod zwałami żółtego lessu; błoto po kolana, doły z wapnem, deski, wszelkie żelastwo, bałagan i hasła „Młodzi budują Nową Hutę”, przeciwwagę dla mieszczańsko-inteligenckiego Krakowa. Ale Huta, nowa staje się dopiero teraz, a także modna!

Zmiana domów - częsta; od ceglanego w kolejarskim osiedlu pod Krakowem, przez barak hotelowy, dom drewniany z rzeźbionym gankiem, bliźniak z ogródkiem, zakładowe osiedle robotnicze, wielką płytę, po „mały biały domek” jak w piosence, z mini ogródkiem na jedną różę, bez mała jak u Małego Księcia. Moje miejsce, mam nadzieję już do końca dni, w Polsce.

Współczesne obrazy z lotu ptaka. Od południa i wschodu polska szachownica pól, ale już nie takich wąskich, jak dawniej. Im bliżej granic, zachodniej i północnej, obraz się europeizuje; okolice Piątnicy, Kolna, Grajewa to już prawie Holandia - region mleczarstwa. Szczecińskie, Koszalińskie, Gdańskie, Olsztyńskie: pola większe, ale kolorystyka uboższa, choć malarska. Złocą się i pachną miodem połacie rzepaku, zielenieją zboża, trawy, brunatne pola czekają na swoją kolej, by pokryć się zielono-żółtą kukurydzą, kędzierzawą zielenią ziemniaków. Jesienią wszystko pożółknie, przełamie czerwienią, pogłębi brązem, lub czernią pól, świeżo obsianych przed zimą. Jeszcze chyba tylko Jura Krakowsko-Częstochowska czaruje pełną i rozproszoną paletą kolorów; intensywnym różem esparcety, fioletem lucerny na zmianę z czerwienią koniczyny, złotem rzepaków, żółcią kukurydzy, bielą gryki. Gama zieleni lasów szeroka - od koronowej, jasnej zieleni brzóz i modrzewiów, po czerwone buki oraz ciemnozielone świerki i jodły. Przy strumykach czarno-zielone olchy, przy drogach rozmaicie, wysmukłe topole, srebrno-zielone osiki, wierzby rozczochrane. I jeszcze dolina Biebrzy, raj dzikiego ptactwa ukrytego w błyszczącym, jak fatamorgana, w falującym bezkresie traw.

Na takim tle - na wzgórzach - kościoły; przydomowe ogródki - jak u babci, lub cudaczne, jak wklejki z obcego krajobrazu; lasy, jeziora, rzeki, miasta moje ulubione, gdzie historia i przyjaciele: stary Kraków rodzinny, Augustów, gdzie syn się urodził, Gdańsk, Jarosław, Toruń, Łańcut, Lublin, Wrocław, Kartuzy, Poznań, Włocławek, Płock, Bydgoszcz, Białystok, Łódź; Częstochowa, Kielce[2]; Warszawa, tu połowa życia. A gdzie Ełk, Kazimierz, Malbork, Puck, Złotów itd. Każde inne, ale polskie.

Syntezą mojej Polski jest plakat narysowany, w podstawówce, przez syna. Na biało-czerwonym tle, obrys granic, na nim szerokie fale strzał, z napisami skierowanymi na cztery strony świata: Tobruk, Lenino, Monte Casino, Berlin. Gdy wpisać w nie inne nazwy, to obraz nie tylko ostatniej wojny, ale wieków powiązań polskich tęsknot, talentów i pracy z Europą.

Od trzech pokoleń krewni, powinowaci, przyjaciele płynęli tymi falami.

Wśród nich prym wiedzie polski lotnik[3], szkolony w Dęblinie, trzy razy zestrzelony w bitwie o Anglię. Walczył o polską sprawę, pokonując wodowstręt, ból i skutki kolejnych kontuzji, tęsknotę, niepokój o świeżo poślubioną żonę, którą wojna zatrzymała po stronie bolszewickiej, upokorzenia niewoli pod Neapolem. Jego pamiętnik mozolnie zapisuję w laptopie od miesięcy: „316 Dywizjon Myśliwski Warszawski, Northolt, raport z dnia 10 sierpnia 1943 r., (…) przybył do tutejszej jednostki z 306 Dywizjonu P-1761 por. pilot F/O Kuryłowicz Lew (Eskadra B); 21 sierpnia 1943 r. (…) przyznaję odznakę Dywizjonu(…) nr 315.[4]; 22 sierpnia 1943 r. nie powrócili z lotu bojowego nad Francją (…); 28 sierpnia 1943 r. Zaginiony został wyratowany z morza przez angielską jednostkę morską (…) przebywał na morzu pięć dni i cztery noce.” Po wojnie długo brukował ulice Londynu; zdążył ukończyć tam farmację, zanim Jej Wysokość Biurokracja Air Ministr, przywróciła go do RAF i dała zezwolenie na uczenie Anglików. Po latach, w Londynie, strzelił sobie w łeb nad grobem żony. Byłam na jego pożegnaniu, w cerkwi na warszawskiej Pradze, w mistycznej atmosferze Bożego …Narodzenia.

Wiesław Łabędzki[5], wymieniony przez Melchiora Wańkowicza i ojciec Leszka Pieczary[6], walczyli pod Monte Casino; po ostatnim został plecaczek i pamięć najbliższych.

Prawie 10 osób z rodziny i kolegów, w Polsce wykształconych, pracowało, lub pracuje na świecie: w Australii, Francji, Iranie, Kanadzie, Niemczech, Szwecji, USA. Moi krewni i powinowaci wywodzą się z Austrii, Czech, Litwy, Turcji, Włoch. Z nich uformowały się osoby twórcze, przedsiębiorcze, z wyobraźnią, nie pozbawione ducha: stelmach, rolnicy, prawnik-asesor, 2 farmaceuci, kwalifikowana położna, kupcy, rzemieślnicy, inżynierowie i mgr nauk technicznych, ekonomiści, dwoje filozofów, w tym kustosz śląskiej biblioteki, polonistki, harfistka, absolwentka ASP, przed- i powojenne nauczycielki, antropolog kultury, dr nauk medycznych – dentystka. To szeroki przekrój zawodów i poziomów wykształcenia, by w każdym czasie, żadna z osób nie czuła się zamknięta „w opłotkach”, nawet fizycznie nie przekraczając granic Polski.

Moja Polska jest od wieków częścią Europy, pozostając niepowtarzalną przestrzenią przyrodniczo-geograficzną i ludzką. Jedność w różnorodności spojonej miłością, jak do najbliższych, bez oczekiwań.

 

[1] Skodę - „na wodę”, bo benzyna na kartki

[2] Lwów, Podkamień – z dziecięcej wyliczanki

[3] Cioteczny brat mojej świekry

[4] Odznakę nadawano po roku służby, lub zestrzeleniu nieprzyjacielskiego samolotu

[5] Powinowaty

[6] Kolega ur. w Stanisławowie

Plain text

  • Znaczniki HTML niedozwolone.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.
1 + 0 =
W celu utrudnienia rozsyłania spamu przez automaty, proszę rozwiązać proste zadanie matematyczne. Dla przykładu: 2+1 daje 3.