O Białej Damie, kucharzu i nieślubnym dziecku w scenerii Willi Decjusza
Prolog
Całą noc mały spał niespokojnie, więc rankiem pani Leńczowa zabrała się do rozpalania w piecu. Dopiero co świtało, przez okna zaklejone papierem przedzierało się zimowe światło. Nie było tego widać ale wychodziły one na drogę, a dalej za nią rozciągał się zaniedbany park wokół willi Decjusza. Olbrzymie stare drzewa stały dostojnie w czapach śniegu. Piękne miejsce – westchnęła pani Leńczowa – myśląc jednocześnie z lękiem o budach granatowej policji na podjeździe willi. Był 31 grudnia 1944 roku.
Mały ledwie rozbudzony usiadł na łóżku naciągając koc aż po brodę.
– Mamo miałem taki dziwny sen – powiedział. Pani Leńczowa prędko wytarła pobrudzone sadzą ręce i siadając na łóżku przytuliła do siebie małego Rysia. Ciii – kołysała go w ramionach.
– Śniła mi się wielka Pani w białej w powłóczystej sukni, błąkała się po naszym parku, szukała kogoś ? Zobaczyła mnie stojącego przy oficynie i zawołała „Pamiętaj o Anieli” a potem rozpłynęła się we mgle.
– Mój Boże ciężki czasy idą –westchnęła i przeżegnała się ukradkiem, pani Leńczowa – skoro niewinnemu dziecku objawiła się Matka Boska, ale skąd Aniela, kto to zacz.
Rok 1998 grudzień
Pan Ryszard mógł sobie pogratulować takiej pracy, blisko domu w miejscu, które znał od dziecka, a gotować zawsze lubił. Był doświadczonym kucharzem, a teraz kiedy można było kupić najbardziej luksusowe produkty mógłby gotować nie przymierzając jak Ćwierciakiewiczowa ale nie kuchnię francuską. – Tego tutaj jeszcze nie było – pomyślał z dezaprobatą. Cóż kiedy panie zarządzające Fundacją zbzikowały na punkcie nowej donatorki, która przyjechała z Francji, zresztą nie sama, bo z konserwatorem, architektem i murarzami, pomóc w odrestaurowaniu willi, i to na jej cześć planowano wytworną kolację sylwestrową.
Wczoraj był u nich na górze, żeby ostatecznie ustalić menu i widział tą dziwaczną postać snującą się po schodach, Natalie. Była jak mówiono o niej uduchowiona, a to znaczyło, że miała długie i kościste ciało, przepastne oczy i grzywę ciemnych włosów opadającą na ramiona. Ale też nos garbaty i duży dominujący w jej twarzy, tak, że nie mógł tego zmienić nawet jej uroczy smutny uśmiech.
Od paru tygodni w willi panował niezgorszy rozgardiasz. Młoda stażystka Magda biegała po schodach ledwie nadążając za fachowcami opukującymi mury, schody i kominek, bo tylko to pozostało ze starej siedziby po pożarze w 1882 roku kiedy to księżna Marcelina musiała się przenieść na czas remontu do pałacyku na ulicy Sławkowskiej. Dla Magdy to co robiła francuska ekipa wyglądało raczej na poszukiwanie skarbów ale nic nie mówiła, ze zdziwieniem kiwała tylko głową aż podskakiwał na plecach jej złocisty warkocz. Któregoś dnia zapędziła się do sali z portretem Księżnej i zastała tam stojącą przed nim w zamyśleniu Natalie. Promienie słoneczne oświetliły jej głowę a światło rzuciło karykaturalny cień na przeciwległą ścianę.
– Chwileczkę, chwileczkę – Magda przełknęła nerwowo ślinę,
– Ten profil, duży garbaty nos, wypukłe czoło nad nim i ciemny lok,
– Ależ oczywiście – pomyślała chociaż te słowa nie przeszłyby jej przez gardło – toż to wykapany Fryderyk Szopen.
Od tego dnia Francuzi mieli spokój, już nie deptała im po piętach. Przesiadywała w bibliotece i studiowała chopiniana.
Między innymi oglądała rysunek Norwida upamiętniający koncert u księżnej Marceliny. Przy fortepianie zasiadał Tellefsen, ale był też obecny Szopen, to wszystko na rok przed jego śmiercią. Jak jej się wydawało ich głowy Pianisty i Księżnej były zwrócone ku sobie czule. Nagły wyjazd Szopena z uczennicą Jane Stirling do Anglii na tourne w 1848 r, czy to była ucieczka? Jego stan zdrowia przecież był tak zły, a klimat tamtejszy dla niego zabójczy. Czułe listy pisane stamtąd do Księżnej z zapytaniem o Marcelka i... ten wieloznaczny dwukropek. Natrafiła też na ślad wychowanicy Księżnej. Podobno była powinowatą, ale Aniela bo tak miała na imię, otoczona była przez Księżnę najczulszą opieką i miłością. To prawdopodobnie dla niej sporządziła album wycinków prasowych z paryskich gazet po śmierci Pianisty, opatrzony dedykacją „Dla A”. Ostatnie dwa lata po ucieczce z Nohant, Chopin mieszkał w Paryżu, dawał lekcje, odwiedzał, i był otoczony wielką serdecznością ze strony Księżnej i jej rodziny.
Magda była prawie pewna, ze Natalie jest pra pra prawnuczką Szopena i nieślubną córką Księżnej. Musiała jednak to swoje dywagacje odłożyć na bok, był Sylwester i najważniejsza była francuska kolacja pana Ryszarda. Pamiętała, że wcześniej przy okazji omawiania menu kucharz opowiedział jej śniony przed laty sen. Może skłoniła go do tego ta sama pora roku i aura.
Opowiadał o Białej Damie krążącej po parku i słowach przez nią wypowiedzianych, a teraz przypomnianych. Ta Wielka Pani nie miała wiele wspólnego z Matką Boską. Twarz ukryła pod kapturkiem, być może ocienionym łabędzim puchem, długi płaszcz otulał suknię z głębokim dekoltem i krynoliną. To wtedy padło imię Anieli, które Magda skojarzyła z wychowanicą Księżnej i dedykacją w albumie.
Tymczasem przygotowania na dole, w salach restauracyjnych nabierały rozmachu i już było wiadomo, że goście spełnią toast sylwestrowy na krużgankach, skąd będą podziwiać pokaz sztucznych ogni na gazonie, przed schodami.
To co zdarzyło się potem do dzisiaj wiruje w Magdy głowie i domaga się ułożenia według chronologii zdarzeń.
Natalie z swoją ekipą zjawiła się na kolacji punktualnie, witana przez członków Fundacji i zaproszonych gości z zewnątrz, ludzi kultury i sztuki.
Przed północą Francuzi zniknęli, było zresztą duże zamieszanie, szukano płaszczy, futer, przestawiano krzesła na krużgankach. Wtedy to do dźwięku muzyki dołączyło się jednostajne buczenie potężnej wiertarki. Punktualnie z biciem dzwonu Zygmunta i hukami pierwszych fajerwerków w całej willi zgasło światło, a okna w sali kominkowej rozbłysły płomieniami ognia. Na szczęście to był Sylwester i straż pożarna była już po chwili na miejscu. Zjawiła się również policja i to z nią odjechała ekipa Francuzów z Natalie na czele, nieco osmaleni ale cali. Było po wszystkim. Salę kominkową zamknięto i opieczętowano.
Dopiero po paru dniach już w nowym 1999 rok w uporządkowanych naprędce pomieszczeniach willi odbyło się zebranie pracowników i członków Fundacji. To wtedy pokazano im duży mosiężny przedmiot w kształcie walca wydobyty przez Natalie ze skrytki w obramowaniu kominka. To tuba w której zabezpieczone i ukryte były ostatnie utwory Szopena i list do jego małej córeczki Anieli, którą błogosławił i polecał Boskiej opiece. Teraz miały zabrzmieć w dworku w Żelazowej Woli, to tam planowano ten niezwykły koncert ostatnich utworów wielkiego Fryderyka.
Czy Natalie była jego pra pra prawnuczką tego pewnie dowiodą badania genetyczne.
Pan Ryszard już po wysłuchaniu tych wszystkich sensacji, pijąc w kuchni ostatnią tego wieczora herbatę zastanawiał się czy to sprawiedliwe, że tak niezwykły podarunek z przeszłości przeznaczony dla małej dziewczynki trafił w ręce muzykologów i urzędników ministerialnych ? Czy Księżna Marcelina byłaby z niego zadowolona – pewnie nie – westchnął? Pozamykał drzwi i jeszcze raz je sprawdził wychodząc, po drodze na zaśnieżonych alejkach parku z tkliwością myślał o maminych dłoniach tulącym małego chłopczyka.