Agapa w Magrebie
W miejscowości, w której pracujemy trafiamy na dwóch francuskich księży, a ściślej księdza i zakonnika z zakonu Braci Białych. Obydwaj pracują w miejscowych szkołach. Jeden jako matematyk drugi jako nauczyciel języka francuskiego. Wiedząc, że jesteśmy katolikami zapraszają nas na mszę świętą. To nasza pierwsza msza w kraju muzułmańskim. Niedziela to dzień powszedni dla miejscowych dlatego spotykamy się wieczorem. Spotkanie w niedużej sali. Przyzwyczajona do dystansu między celebrującym nabożeństwo kapłanem w ogromnych krakowskich kościołach a wiernymi, poczułam się jak w środku obrazu Leonarda da Vinci siedząc przy długim stole otoczonym wiernymi ze wszystkich stron świata. Kongijczycy, Ruandyjczycy, nawet kilku Algierczyków. W miejsce opłatków gliniany talerz z kawałkami podpłomyka. Ceremonia zgodna z zaleceniami soborowymi, wybrano język francuski najbardziej zrozumiały przez wszystkich wiernych, tylko Ojcze Nasz zabrzmiało kilka razy w językach dla mnie egzotycznych. Nie zabrakło i tego po polsku. Krótkie kazanie, które trudno nazwać kazaniem w naszym pojęciu, raczej fragment wykładu na bardzo wysokim teologicznym poziomie. Talerz z chlebem po przemienieniu wędrował od osoby do osoby i każdy brał jeden kawałeczek. Poczułam się nieswojo, jestem jednak tradycjonalistką. A po mszy agapa jak za czasów pierwszych chrześcijan. Przy tej ilości wiernych można było sobie pozwolić na wspólną kolację. Każdy przyniósł potrawę charakterystyczną dla swojego kraju.