Ćwiczenie literackie: monolog wewnętrzny
Turystka
Uf, ależ się zmęczyłam. Jest gorąco i nawet te obłoczki na niebie nie dają wytchnienia od palącego słońca. Dobrze, że są kamienne ławki pod pomnikiem i można na nich usiąść. Ciekawa jestem, kto to taki, ten płaszcz, włosy i mina. Pewnie dziewiętnastowieczny poeta, może jak nasz Schiller. Mogłabym zerknąć do przewodnika, ale nie chce mi się. To wszystko tutaj wygląda trochę jak targ, jest tak dużo ludzi, że ginie wielkość tego placu, o którym mówi się, że jest najpiękniejszy w Europie. Niesłychany rozgardiasz i gwar, może szkoda, że dzisiaj nie pada deszcz. Zastanawiam się dlaczego ludzie tyle podróżują, a ja wśród nich. Młodzi, bo to dla nich przygoda, bycie w grupie, wyrwanie się z rodzinnego domu. Ale ja starsza pani, która teraz ściągnęła sandały i przysłania oczy gazetą? Na pewno dzięki temu nie muszę myśleć nieustannie o tym, co mnie nurtuje. Siedzenie tutaj to tak jak oglądanie zmieniającego się ułożenia kolorowych szkiełek w kalejdoskopie. Ten gwar, który mnie otacza jest jak brzęczenie pszczół w pasiece, uspokaja. Miasto jest przyjazne, podobne do naszych. W końcu założono go na prawie niemieckim, a ja jestem Niemką i teraz właśnie tutaj odpoczywam.
Â
Kwiaciarka
Turyści – jest ich coraz więcej, a my kwiaciarki staramy się iść z duchem czasu. Nasze bukiety, wiązanki i wianuszki są coraz wymyślniejsze, ale wcale ich więcej nie sprzedajemy. Sama też nie kupiłabym kwiatów w taki upał, zwiędną i jak z nimi chodzić, mając w rękach mnóstwo pakunków i paczuszek. Ale praca tutaj to jak siedzenie w pierwszym rzędzie wielkiego teatru. Dekoracje cudne - pierwsza klasa, zmieniają się codziennie, nie mówiąc o oświetleniu i porach roku. Ciągle się tutaj coś dzieje, młodzi tańczą swoje tańce połamańce, maszerują pochody obrońców życia, górników, maratony okrążają rynek. Właściwie czuję się, jak kukiełka na obrotowej scenie. Ludzkie uczucia podane jak na tacy, awantury rodzinne, pocałunki zakochanych, zataczający się pijacy, niedzielne spacerki nobliwych Krakowian, kościelne procesje. Na dodatek kakofonia dźwięków dochodzących z różnych stron placu. Ale ja najbardziej lubię to miejsce wczesnym rankiem, kiedy jest nasze, puste i czyste. Rozkładamy swoje kwiaty, karmimy gołębie i wieczorem, a właściwie prawie nocą, z migającymi ognikami świec na kawiarnianych stolikach, szumem rozmów, spokojem, rozgrzanymi płytami rynku, na których kładę bose stopy, słucham i odpoczywam.