Stolarz z Chochołowa
A dyć nie bałamuce
Od dwóch lat Witek Galica jest wdowcem. Syn Jędrek uczy się w szkole hotelarsko- turystycznej w Zakopanem.
Witek na co dzień zajmuje się stolarstwem i rzeźbiarstwem. Przerwał właśnie struganie desek, otarł pot z czoła i w końcu zdecydował się odebrać rozmowę telefoniczną.
- Witojcie piknie. No, poznaje po głosie, kobita Staska Szewczyka.
- (…)
- Wicie, kredensu jescem nie wyrzeźbił.
- (…)
- Pockojcie troche, ino...
- (…)
- No, drzewo lezy w sopie. Schnie.
- (…)
- Kie? Panicko ludziom sie zdaje, ze cłek to Pon Bucek, w trymiga syćkie meble zrobi.
- (…)
- A dyć nie bałamuce, przyjedźcie do Chochołowa, to sami uwidzicie ze mokre.
- (…)
- O co wom chodzi konkretnie?
- (…)
- Locego dutki kozołem se dać? A dyć trza dranice przysposobić, wyciąć z lasa drzewo, przytargać ku chałpie.
- (...)
- Łobiecołem wom na Boże Narodzenie, alem nie pedzioł wtorego lata.
- (…)
- Wicie, zodatku nie łoddaje, musicie pockać. Kiejsik łodrobie sie. Chyce sie za skrzynie i kredens lo wos, a juści ze tak.
Rozmowę słyszał Jędrek, który wrócił ze szkoły.
- Nie było to jak zyła matula, obiad cekoł na stole – westchnął Jędrek i spojrzał na ojca, który usiadł na zydlu w izbie i rękami objął głowę.
- Ociec, a coście wy tacy markotni? Ludziska wom domierzają?
- Jendruś nachytołem za duzo roboty. Telefonowała wozna persona ze Szczownicy. Dopiekła mi łokropnie. Pedzioła, ze chce zodatek.
- Coście jej odparowali? - Jędrek chciał sprawdzić, czy ojciec nie kłamie.
- Nie pytoj sie Jendruś. Ludziska baranieją, za przeproseniem syćkie dają mi w dupę.
- Trzaby ociec naryktować jakieś jadło. Dychnij se troche, a jo uwarze kwaśnice a teroz lece po chlyb.
Jędrek zmienił nagle temat rozmowy, wyszedł z izby i pobiegł do sklepu.