Lisa
Zlecenie przyjąłem za pośrednictwem ojca. Znał Francesca i to jego dwudziestoczteroletnią żonę zacząłem malować w pewne wrześniowe przedpołudnie 1503 roku. Rok później ojciec już nie żył a ja byłem wciąż na początku mojej pracy z jej portretem. Ukończyłem go dopiero w 1506, tuż przed wyjazdem. Te trzy lata pobytu w Florencji byłyby nieudane. Mojego projektu zmiany biegu rzeki Arno rząd Republiki nie zrealizował. Zlecił mi natomiast i - temu - Michałowi Aniołowi ozdobienie malowidłami ścian Sali Narad w Pałacu Vecchio. Ani ja ani on nie ukończyliśmy tych malowideł. Malowałem też dla nich „Madonnę wśród skał”, za którą wypłacili mi tylko część należnego honorarium z tego powodu, że uznali obraz za niedokończony. Postanowiłem wyjechać do Mediolanu, gdzie Karol Amboise darzył mnie wielkim podziwem. Postanowiłem też nie oddawać Francesce portretu jego żony. Wiedziałem, że namalowałem arcydzieło. Olejną farbą na topolowej desce o wymiarach 77 x 53 cm.
Gdy przyszła pierwszy raz pozować, usiadła w fotelu, ramiona miała rozluźnione opadające, łokcie na oparciach a prawą dłoń założyła na lewy nadgarstek wiedziałem, że nie namaluję jej portretu do popiersia jak wszyscy dotychczas malowali, tylko przedłużę talię żeby uchwycić te dłonie a nawet brzuch brzemienny. Nikt tego wcześniej nie robił. Lekko skręcę ją w prawo. Nie widziałem żeby ktoś tak upozował postać przede mną. Wszyscy malowali portrety en face. Owszem rozjaśnię twarz i dekolt tak, że jednym oglądającym będzie się wydawało, że widzą tradycyjny portret, natomiast niektórzy potrafią zobaczyć całą postać mieszczki swobodnie siedzącej w fotelu na tle krajobrazu. Początkowo w tle miało być okno, ale później to zmieniłem i namalowałem za nią bajkowy krajobraz. Parę razy oszukałem ludzkie oko przy tej pracy. Nic tak nie cieszy jak zabawa złudzeniami. To z niej powstaje piękno. Najważniejsza jest twarz. Jej migdałowe oczy będą patrzyć cały czas na oglądającego. Z którejkolwiek strony obrazu nie stanie to ona zawsze będzie za nim wodzić wzrokiem. Będzie mu się wydawać, że patrzy wprost na niego. Na jej ustach nie ma uśmiechu. Namalowałem uśmiech domyślny. Żeby osiągnąć taki efekt dodawałem cienia. Najpierw trochę cienia w kącikach ust. Okazało się, że to było za mało. Dołożyłem cienia na policzkach – jakby rzucały go kości policzkowe. Dodałem jeszcze manganu i tlenku ołowiu na rozjaśnione miejsca. Teraz patrząc bezpośrednio na jej usta nie widać uśmiechu, ale gdy tylko skierujemy wzrok wyżej albo niżej to uśmiech natychmiast się pojawia. Nic tak nie tworzy piękna jak tajemnica. Twarz i dekolt jasne z odrobiną cienia. Włosy ciemne bez fryzury z cienką czarną woalką symbolem żałoby po dziecku straconym tuż po narodzinach. Szaty w przyciemnionych kolorach brązu i zieleniach. Widoczne zaokrąglenie brzucha oznaczające początkową brzemienność. Dla jednych będzie uosabiać młodość i filuterność. Dla innych znamionować spokój, dojrzałość i zadowolenie. Innym jeszcze przyniesie wzniosłe myśli o boskich cechach błogosławionej Madonny. Będzie syntezą piękna ciała i duszy. Będzie uosabiać uniwersalne piękno. Całość uzupełniłem w tle krajobrazami: droga, góry, rzeka, morze w barwach zielonkawo-niebieskawych, spowite mgłą, żeby uwypuklić nieokreśloność, zagadkowość i nadać wymiar uniwersalności. Jeszcze podkreśliłem płynność materii i ducha zamazując kontury i stosując miękkie światłocienia. Wszystko zrobiłem perfekcyjnie. Nie oddam tego obrazu nikomu do końca mego życia.