Cud św. Antoniego
Honorata odetchnęła z ulgą, bo krępujące badanie ginekologiczne dobiegło końca i było przed nią przynajmniej pół roku wolnego od wizyt w gabinecie dla płci pięknej.
Ulga ta jednak była przedwczesna, bo skutki i objawy uboczne wystąpiły niemal natychmiastowo.
- Gdzie one są? - zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu swej najbardziej intymnej części garderoby, do której była przywiązana nie od dziś.
- Były białe, więc pewnie lekarz zsunął je przypadkiem do pojemnika z ligniną, a jeśli nie, to pewnie ten spryciarz w białym kitlu gdzieś je zachachmęcił - dedukowała Honorcia jako, że była zdolna do posiadania w swej głowie jednocześnie co najmniej dwóch alternatywnych koncepcji.
Doktor z wyszczerzonymi zębami gapił się w ekran komputera, a pulchnymi paluchami stukał w klawiaturę niczym dzięcioł w drzewo, zaś jego łysa głowa nie zdawała sobie sprawy jak wielki dramat przeżywa pacjentka.
- Panie doktorze, gdzieś zapodziały się moje majtki, nie ma ich w koszu, ani na tej białej kozetce, czy pan coś o nich wie? - spytała z nieśmiałością i wstydem zażenowana młoda dama, która naprędce wywnioskowała, że chodzenie w białej bieliźnie do lekarza jest największą na świecie pomyłką.
Lekarz poczuł potrzebę upewnienia się, czy to dzieje się na jawie, więc ściągnął z nosa okulary, stuknął nimi o czoło, po czym zmarszczył na pięć centymetrów brwi, spojrzał na pacjentkę nieuzbrojonym w grube szkła okiem, po czym odrzekł – to nie moja sprawa, droga pani, tu trzeba pomocy innego specjalisty: świętego Antoniego.
Doktor Wilhelm już na początku swej medycznej praktyki przyrzekł sobie, że będzie wystrzegał się jak ognia, angażowania osobistego w pomoc rozkojarzonym kobietom w odnajdywaniu ich porozrzucanych części ubrania.
 - Szkoda, że u pana w gabinecie wszystko jest białe, kozetka, lignina, firanka, fartuch, łatwo posiać bieliznę osobistą, żeby to przynajmniej miał pan jakiś majtkomat z kolorowymi figami – żaliła się Honorata, którą dopadły mdłości z powodu uświadomienia sobie daleko idących konsekwencji bycia kobietą.
- Raz kozie śmierć, złamię dzisiaj konwenanse i stereotypy, wrócę do domu bez majtek – podjęła odważną decyzję i sięgnęła do torebki po forsę, aby zapłacić za wizytę lekarską.
- O Boże, są! Są! Cud świętego Antoniego! - wykrzyknęła, gdy spod pomarańczowej torebki, która leżała na krześle ześlizgnęła się na podłogę śnieżnobiała koronkowa zapodzianka.
Ginekolog poczuł znowu nieodpartą chęć sprawdzenia czy nie śni, bynajmniej nie z powodu cudu świętego, gdyż tego był już nieraz świadkiem, ale z powodu tego, że pacjentka jak strzała wyskoczyła z jego gabinetu włożywszy ku jego zdumieniu zaginioną rzecz do torebki zamiast włożyć ją tam, gdzie od wieków przewidziano jej należne miejsce.
O tym, że majaczył i śnił wywnioskował wówczas, kiedy to ściągnął grube szkła z oczu, zmarszczył na dziesięć centymetrów brwi i bezskutecznie gładził dłońmi po całym biurku nie znajdując na nim żadnych pieniędzy za wizytę lekarską.
Natomiast po wyjściu z feralnego gabinetu odpłynął z Honorci cały stres związany z emocjonującą sytuacją. Sunęła na przełaj polami do domu niczym łania i nuciła piosenkę – „niech żyje wolność, wolność i swoboda, niech żyje przygoda i dziewczyna młoda".
Rozkoszowała się bynajmniej nie tym, że nie zapłaciła za wizytę, bo to jeszcze nie doszło do jej świadomości, ale faktem przekroczenia utartego obyczaju.