Opowieść wigilijna
Uparła się. Wigilię spędzi sama. Powoli zapadał półmrok, czas pierwszej gwiazdki. Siedziała w pokoju błądząc wzrokiem po tonących w ciemnościach sprzętach, obrazach, książkach. Telefon milczał. Rodzina była urażona? A może uszanowano jej decyzję? Sama zastanawiała się teraz nad nią.
Mniejsza o to. Chciała obudzić w sobie uczucia, które towarzyszyły jej kiedyś – oczekiwania i radości. Ocalić je dla siebie.
Przywołała we wspomnieniach ostatnie święta. Pospieszne  Wigilie, szybkie zmiany talerzy i niedopita herbata . Rozrzucone na podłodze strzępy kolorowych papierów i wstążek.  Przedmioty   witane  okrzykami radości i  porzucone. Krótkotrwałe szczęście trzymane przez chwilę w dłoni - ledwie błysnęło, a  zamieniło się w garstkę prochu. Jeszcze tylko zebranie resztek ze stołu i pożegnania. Czekano już na uczestników kolacji przy innym stole.
Potem jej  powrót  przez ciemne i wymarłe miasto do opuszczonego domu.
Usłyszała delikatne skrobanie do drzwi.
- O tej porze?
- Nie mam talerza dla wędrowca! Nie mam go nawet dla siebie!
Oko przyłożone do wizjera  zobaczyło pusty, ciemny tunel korytarza.
-A jednak !
Usłyszała skrobanie jeszcze raz. Uchyliła drzwi. Oparty o ścianę,  siedział skulony człowiek. Otwarła szerzej. Mężczyzna podniósł się i wyprostował , odrzucił kaptur. Miał wychudzoną zapadniętą twarz. Patrzył  prosto jej w oczy.
Wpuściła go do środka. Stał w pokoju z plecakiem u stóp, z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała.
- Strudzony wędrowiec – wyszeptała do siebie.
Otworzyła łazienkę, przygotowała świeży ręcznik, mydło, szampon do włosów , cążki do paznokci i zaprosiła go gestem.
Sama w pośpiechu kręciła się po kuchni. Wyciągnęła talerze, sztućce, kieliszki. Wstawiła białe wino do lodówki. Znalazła opłatki, jeszcze miód w dzbanuszku i daktyle w miseczce. Zapach pieczonej ryby powoli wypełniał pokój swoim aromatem.
Z łazienki dochodziły odgłosy prychania, pluski.
-O! Zapomniałam o czystym ubraniu!
Jedyne co przyszło jej na myśl to flanelowa koszula po babci. Długa, prosta w kroju, prawie męska . Zapinana pod szyję. Położyła ją pod drzwiami na progu.
Ubrany w nią przypominał Beduina z długimi ciemnymi włosami, ostrym nosem i smagłymi, bosymi stopami.
Przełamali się opłatkiem i przytulił ją po synowsku. Zaproponowała , żeby u niej przenocował. Pościeliła swój wąski tapczanik i przymknęła drzwi do sypialni.
Sprzątając  po kolacji poruszała się prawie bezszelestnie. Potem usiadła wygodnie przy oknie i obserwowała cienie z naprzeciwka i rozbłyskujące światła na choince. Tak jak oni była szczęśliwa.
Przed północą uchyliła drzwi sypialni, chciała na niego popatrzeć. Nie było go - a na poduszce leżało niemowlę. Nie spało. Machało rączkami,  śmiały mu się oczy. Miało zwróconą ku niej buzię. Otulała je ledwie dostrzegalne poświata, a w powietrzu unosił się zapach ambry.
- Nie ,to niemożliwe - jęknęła.
Zamknęła oczy i kiedy je otwarła ponownie poduszka rzeczywiście była pusta.
Dotknęła miejsca , gdzie spoczywała główka dziecka. Było delikatnie wgniecione i ciepłe.
Szybko umyła zęby i ułożyła się w pościeli, przytulając tam policzek. Po chwili już spała głęboko.