Nieubłagana logika
Wyobraźcie sobie upalne lato, sierpniową niedzielę, nieruchome gorące powietrze i nas - to znaczy mnie i koleżankę, z którą konserwowałyśmy stary drewniany kościółek - odpoczywające leniwie w sadzie za plebanią.
Mieszkałyśmy tam, a teraz zasiadłyśmy pod jabłonią do popołudniowej kawy z proboszczem ; ksiądz i jego panny, jak nas nazywał . Mały Piotruś, który był ze mną, odświętnie ubrany, nudził się, łaził zły i kopał „spady„ w trawie; kaprysił, aż w końcu zniknął nam z oczu. Nagle rozległ się histeryczny wrzask księżej gospodyni.
- Pani Mario, Piotrek wpadÅ‚ do gnojówki!Â
Rzuciłam wszystko i popędziłam. Stał, po pas w brunatnej mazi i czekał co będzie dalej. Podałam mu gałąź i pociągnęłam. Wygramolił się na brzeg, wcale nie przerażony, ale umazany paskudnie i śmierdzący obrzydliwie.
- Idziemy do rzeki – zdecydowałam od razu.
Biegliśmy przemykając opłotkami, a ja, z obrzydzeniem popychałam go jednym palcem, żeby się pospieszył. Kiedy dotarliśmy wreszcie, kazałam położyć mu się w wodzie. I wiecie, co wtedy usłyszałam?
- Jak to , w niedzielnym ubranku ?!