Sprawiedliwość
Dupek, cholera, łobuz jeden. Kolega z podstawówki. Łaskawca. Kupił se nowego Merca i panisko zasuwa. Popatrz Janek, mówi, jaki nowoczesny, wygodny. Jak będziesz potrzebował, to ci pożyczę. A nie potrzebuję. Nasz dwudziestoletni Fiat mi wystarczy. Niech się udławi.
- Misiu, uspokój się. Zawału dostaniesz. Co w tym złego, że ci zaproponował. On dobry jest. Życzliwy.
- Zocha, nie mów do mnie Misiu. Wiesz, jak mnie to wkurza. No sama popatrz. Razem skończyliśmy szkołę. Potem on tylko zawodówkę, a po niej zaczął te swoje biznesy. Teraz ma dom jak kamienica. Ogród jak w Wersalu, co dwa lata nowy samochód i co roku wakacje w innym kraju. A ja? Studia skończyłem. Na dwóch etatach uczciwie całe życie i tylko hemoroidów się dorobiłem.
- No, nie tylko. Przecież mamy dom i ogródek przy nim.
- Dom, dom, co to za dom. Jak popatrzę na jego, to szlag mnie trafia. Jeszcze mu kiedyś sam pomogłem kupić działkę naprzeciwko. I teraz codziennie go widzę uśmiechniętego, zadowolonego i jak to mówisz „życzliwego”. A żeby mu się spaliło, żeby mu ukradli tego Merca.
- I co z tego? Jak mu ukradną, to dostanie z ubezpieczenia i kupi sobie nowszego.
- No tak, Zocha, ty to potrafisz pocieszyć człowieka. I co, sprawiedliwe to jest?