Z czego nie wolno się było śmiać w dzieciństwie?
Na wakacjach w Bukowinie Tatrzańskiej nie wolno się było śmiać z robaków. A konkretnie z robaków pani Kalinowskiej.
Lato spędzałam jak zwykle na Wierchu Olczańskim, w domu wynajętym przez stryja Zygmunta, który zapraszał na wypoczynek członków rodziny i bliskich znajomych, ponieważ lubił spędzać czas relaksu wśród swoich. W 1962 roku w lipcu przyjechała do nas na wywczasy zaprzyjaźniona ze stryjem, znana poetka i tłumaczka z literatury francuskiej, pani Stefania Kalinowska, bardzo dystyngowana osoba. Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, że Józek, wnuk gazdy, odkrył przed nami, moimi kuzynkami z Opola i mną, tę straszną prawdę o robakach naszej współlokatorki. Za to pamiętam doskonale, że informacja owa wzbudziła w nas strach, ale też niepokój i rozbawienie. Nie bardzo wiedziałam, gdzie pani Kalinowska ma owe robaki, ani co z nimi robi, ale zrezygnowałam od razu z detektywistycznych zapędów, ponieważ poczułam, że romantyczna aura tajemniczości i grozy budzi we mnie przyjemny dreszczyk emocji.
Intuicyjnie wystrzegałyśmy się rozmów z dorosłymi na temat frapującej nas sprawy, ale kiedyś moja cioteczna siostra Inka, dziecię podówczas niewielkie, ośmieliła się podjąć ten temat podczas wspólnego obiadu. Widocznie, jedząca zupę pomidorową z ryżem, pani Kalinowska budziła w niej mniejszy respekt niż zazwyczaj.
- A co, jeśli jakiś człowiek ma robaki? – spytała Inka, a ja dostałam czkawki ze śmiechu.
Reakcja starszyzny była gwałtowna: żadnych śmichów-chichów z rzeczonych robaków. Szczególnie przy obiedzie.