Największy absurd PRL
Może nie największy, ale z pewnością dla mnie najśmieszniejszy. To było po 1981 roku. Dostałam wezwanie na milicję na Leszno, a mieszkałam na Bielanach*. Gdy zdumiona powiedziałam o tym synowi, przyniósł mi broszurkę z informacjami o prawach obywatela wobec służb cywilnych, co zdecydowanie nastawiło mnie pozytywnie do milicji obywatelskiej.
Sytuacja okazała się banalna. „Czy pani posiada telefon?” - to było pytanie numer jeden.
- A czy posiadanie telefonu jest zabronione? - zapytałam niewinnie.
Pani milicjantka z pierwszymi oznakami zdenerwowania odrzekła:
- Pani nie odpowiedziała na moje pytanie.
- Czy u państwa jest może książka z numerami telefonów? – zapytałam. - Mogę pomóc w sprawdzeniu.
- Skoro tak, to ja idę po…
Tu padła jakaś nazwa rangi służbowe. Domyśliłam się, że to zwierzchnik pani milicjantki. Za moment do pokoju wchodzi z uśmiechem mężczyzna, ponad 190 cm wzrostu, postawny. Staje za moimi plecami.
- O co tu chodzi? - pada z jego ust.
- No właśnie - odpowiadam z miłym uśmiechem przez ramię, ze wzrokiem skierowanym ku wyżynom władzy. Pani milicjantka usiłuje jakimś wyjaśnieniem ratować się przed kompromitacją, zaskoczona naszą pokojową postawą.
- Myślę, że się dogadacie - odpowiedział przystojny mężczyzna i opuścił pokój.
- Czy pani dawała ogłoszenie do gazety? - zabrzmiało kolejne pytanie milicjantki.
- Nie przypominam sobie, ale proszę określić datę, to będzie można sprawdzić w gazecie, o której pani mówi.
Za odpowiedź otrzymuję wściekłe spojrzenie i dodatkowe pytanie:
- Czy pani sprzedawała suknię ślubną, pralkę automatyczną i wózek dziecięcy?
- Proszę wybaczyć, ślubu nie brałam w klasycznej sukni, dziecko już prawie dorosłe, a pralki automatycznej jeszcze nie posiadam. Przypomniałam sobie jednak, że udostępniłam w rodzinie swój numer telefonu na ogłoszenie, ale jego treści nie znam, zainteresowana sama odbierała telefony.
- Nazwisko, imię i adres krewnej.
- To bliska rodzina - tu przydała się broszurka, jaką wcześniej dostałam od syna. - Przysługuje mi prawo odmowy odpowiedzi.
- Jest piątek rano, a już boli mnie przez panią głowa. Jak ja dotrwam do weekendu?
- Bardzo mi przykro, ale wybierając zawód, musiała pani wiedzieć z kim będzie miała do czynienia, z przestępcami. Niestety, odmawiam danych personalnych moich krewnych - zakończyłam. - Proszę też uwzględnić, że zwolniłam się z pracy i nikt za mnie mojej roboty nie wykona. Czy ma pani jeszcze pytania?
- Jest pani wolna, usłyszałam w odpowiedzi.
A o co chodziło? Było to tzw. śledztwo dziennikarskie, w ramach którego milicja ścigała tzw. spekulantów. Osoby stojące po parę dni i nocy w kolejkach, by kupić sprzęt AGD lub inne deficytowe produkty „luksusowe”, niezbędne w każdej rodzinie.
* Dzielnice Warszawy