Bohater mojego dzieciństwa, o istnieniu którego nie wolno mi było nikomu powiedzieć
Nie wolno było? Raczej nie chciałam. Siedział koło mnie w piaskownicy, a jego babki zawsze były bardziej kształtne od moich. Zazdrościłam, gdy zapuszczał się w dżunglę maków, bławatków i kąkoli rozciągającą się tuż za naszym podwórkiem. Jakże chętnie podążyłabym za nim…
Rósł wraz ze mną. Bez strachu wspinał się na stumetrowe sekwoje, z których mama zrywała jabłka na niedzielną szarlotkę. Z łatwością zdobywał niebosiężne szczyty górek, z których zjeżdżaliśmy na sankach. I bez żadnego wysiłku pokonywał, we własnoręcznie w jednym pniu kauri wydłubanym, canoe, progi rwącego strumienia, który płynął w rowie za łąką… Przepraszam – w głębokim kanionie, na dno którego nie sięgały promienie słoneczne.
Siedział na brzegu Ukajali, a ja niemal słyszałam śpiewające w niej ryby. Całe miesiące spędził na pokładzie „Nautilusa”, dzięki czemu miałam wyobrażenie, jak wygląda życie w głębi oceanu.
Nie pamiętam czy mój bohater miał oczy niebieskie czy zielone, ani jakie miał włosy. Nie pamiętam czy był wysoki i szczupły, czy wręcz przeciwnie. Ba, nie pamiętam nawet czy był dziewczyną czy chłopakiem. Ale pamiętam, że ilekroć na niego patrzyłam, wyobrażałam sobie że stoję przed lustrem.