Przemyślenia nad pomidorową

Na stołówce znowu pomidorowa. Nienawidzę pomidorowej. Nie jadam jej od tamtego poniedziałku w 68 roku.

Tyle lat już minęło, a ja ciągle nie potrafię zrozumieć co poszło nie tak.

Kochałem ją. Wciąż kocham. Jestem pewny, że ona też mnie kochała.

Może tylko inaczej pojmowaliśmy naszą miłość?

Doskonale pamiętam tamten dzień. Siedzieliśmy przy obiedzie. Dzieciaki w końcu nauczyły się naszego adresu na pamięć i jedno przez drugie wykrzykiwało: nazywam się Edelman, mieszkam w Łodzi, nazywam się ….

I nagle Alina powiedziała:

 – Marku, nigdy nie pozwolą mi zrobić habilitacji w Polsce. Mam dość. Wyjedźmy na stałe do Francji.

Wyjazd? Jaki wyjazd? Mieliśmy przecież pracę, dom, dzieci, powodziło nam się w miarę dobrze. Rozumiem, że była rozgoryczona, ale żeby zaraz wyjazd? Tu miałem rodzinę i przyjaciół, w szpitalu czekali na mnie pacjenci, tu były groby moich najbliższych. To było moje miejsce, mój świat. Przecież ja o ten kraj walczyłem, mało nie straciłem życia. I teraz miałbym wyjechać? Uciekać? Jak tchórz? Przecież zawsze byłbym tam obcy, inny, ten z Polski. Nie byłem gotowy na taką zmianę, nie chciałem takiej przyszłość dla siebie – dla nas.

A może po prostu stchórzyłem?

Do dziś nie rozumiem dlaczego nie powiedziałem jej o tym wszystkim, dlaczego ze złością odstawiłem talerz i wykrzyczałem:

 – Ja zostaję, jeśli chcesz wyjechać - jedź sama! - wstałem i wyszedłem z pokoju.

Miesiąc później zabrała dzieci i wyjechała.