Świąteczna opowieść

- Słuchaj no Zając – powiedział Wilk łapiąc Zająca za uszy – mam robotę dla ciebie. Wyprawisz święta. Choinkę ubierzesz, jakieś bogate prezenciki dla mnie skołujesz i sprawa najważniejsza – żarełko. Żarełko ma być pyszne. Zresztą twoja w tym głowa, żeby wszystko było git.

- Ja? Dlaczego ja? - Zając majtał nogami w powietrzu i próbował wyswobodzić uszy z wilczych pazurów – ja nie chcę, ja nie potrafię. Złap sobie jakąś inną ofiarę. Ja się nie nadaję.

- Ty, Zając. Nie podskakuj. Jak powiedziałem, że zrobisz święta, to zrobisz.

Choinka ma być do samego nieba, na niej mnóstwo bombek, aniołków i innych pierdółek. I jeszcze miliony światełek. A na czubku gwiazda. Tak jak w Ameryce. Eee, co tam Ameryka. U nas będzie lepiej niż w Ameryce. Jak wszystko będzie gotowe, to przyjdę, guzik nacisnę i popłynie prąd. Rozświetlimy cały las. Ech, to będą niezapomniane święta - rozmarzył się Wilk.

- Chyba ci się Wilku w tym burym łbie poprzewracało. Jaka choina? W naszym dębowym lesie choinka do nieba? I skąd ja niby mam ten prąd wytrzasnąć? Przecież do najbliższego słupa ze dwadzieścia kilometrów. Wiadrem mam ci go przynieść? Zupełnie cię pogięło. I jeszcze żarełko? To niby co? Kapusty mam nakraść? Szyszek nazbierać? A może makowiec upiec i pierniczki polukrować? - Zającowi udało się wyswobodzić prawe ucho i teraz walczył o wolność dla lewego.

- Jaka kapusta, jakie pierniki – wściekle zabulgotał Wilk i mocniej zacisnął pazury na wziętym do niewoli lewym uchu Zająca – świątecznie ma być, bajkowo i pysznie. Mięsiwa napieczesz, gulaszu nagotujesz, no i nie zapomnij o pasztecie. Marzy mi się taki z dziczyzny. Mniam. Dobry, że pazury lizać. Rodzinę masz dużą to z dziczyzną nie będzie kłopotu. Tylko pamiętaj, sierści w środku ma nie być, bo obrzydliwy jestem i bebech mi się od niej skręcają. Zresztą będę miał na ciebie oko. Jak coś spartolisz, to cię wypcham i będziesz robił za Zająca Wielkanocnego.

 Od dłuższej chwili przysłuchiwał się temu wszystkiemu schowany za krzakiem Niedźwiedź.

Podrapał się po skołtunionym łbie, wykrzywił poobijaną mordę, splunął i poprawił ordery na piersi. Miał gdzieś takie święta. Wyskoczył zza krzaka i zaryczał:

- Czerez moj trop! Rażdiejstwo biez wodki i mieda? Eta nielzja!

I zdzielił - jak to miał w zwyczaju - Wilka w łeb. Wilk padł jak nieżywy. Cudownie uwolniony Zając, schował obolałe uszy pod pachy, czmychnął w las i tyle go widzieli.

A święta?

No cóż, święta jak święta. Każdy świętował jak umiał i jak najbardziej lubił.

Wilk zaszył się w krzakach, obwiązał szmatą obolały łeb i knuł zemstę.

Pasztet podkulił ogon i zwiał.

Niedźwiedź pił wódkę, zagryzał miodem i grał romanse na bałałajce.

Morał:

Świętujcie tak jak chcecie i nie oglądajcie się na Amerykę.

Nie liczcie też na to, że całą tą świąteczną kołomyję ktoś za was zrobi. Takie cuda to tylko w bajkach.

A gdybyście jednak liczyli na jakiegoś gotowca, to go sobie kupcie. Albo – albo wpadnijcie do mnie na makowiec i lukrowane pierniki.

Wesołych Świąt Wam życzę.