Kiedy traci się wolność

Trzynasty grudzień 1981 rok, niedziela, dzień jak każdy inny. Jechałam na dyżur i gdy przekroczyłam bramę szpitalną, zobaczyłam wojskowe gaziki i biegających ludzi w mundurach wojskowych. Portier oznajmiał nam, że wojna się zaczęła. Poczułam ucisk w okolicy klatki piersiowej. Gdy weszłam na swój oddział patologii ciąży, zobaczyłam kobiety ciężarne utulone kocami i proszące nas o to, aby umożliwić im wyjście do domu. Słyszałam głos płynący z radia, głos Jaruzelskiego, który informował nas o stanie wojennym. Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży i - tak samo jak moje pacjentki - martwiłam się o swoje dziecko. Jak urodzę? A potem stan wojenny, cisza, martwa cisza w słuchawce i brak kontaktu z bliskimi, przepustka, patrole na ulicach, kartki na żywność i reglamentowana odzież dziecięca, puste półki sklepowe i pytanie co będzie dalej z przyszłością. Wtedy poczułam utraconą wolność i strach, ale nadal musiałam żyć i pracować.