Orchidea

Będę miał okazję spotkać się z nią na zjeździe absolwentów... Po tylu latach!!

Co mi się kołacze w pamięci??

Z niecierpliwością czekałem na poniedziałki. Starałem się być już na półpiętrze, żeby móc widzieć – jak wchodzi do instytutu. Popychała energicznie wahadłowe drzwi, roztaczając aurę „patrzcie – oto jestem”.

Z gracją zdejmowała z ramienia swoje łyżwy – podawała portierowi. Potem szalik i czapkę upychała w rękawie kurtki i już była gotowa do kolejnych zajęć. Jeszcze tylko kilka słów do spotkanych przed salą wykładową kolegów i znikała. Rozpromieniona, optymistyczna...

I potem ta udręka czekania, kiedy będzie zbiegać po schodach w szpilkach, przysiadać na samym brzegu parapetu, zakładając nogę na nogę. To wszystko pamiętam. Obserwowałem jak świadomie zmienia się w kobietę. Subtelnie.

Potrafiłem wydukać jak bardzo ją pragnę, a nie odważyłem się powiedzieć, że moglibyśmy być razem... tak do końca.

Zbywała mnie: więcej uczucia – mniej pożądania. Raz tylko zwierzyła się, że jestem facetem, który jak zaprowadzi ją na skraj przepaści i powie – „skocz”, to ona skoczy… bała się tego. Czy to był brak wiary, że nie potrafiłem jeszcze być odpowiedzialny za drugiego człowieka, czy zwykła chęć wyszumienia się... To wstrętne – wykorzystałem pierwszą banalną okazję, żeby ją od siebie odtrącić... moją orchideę...