Co mnie ostatnio oburzyło? – felieton

Anna Kołodziejczyk

Posłuszna reklamie „powiedz rakowi wspak” biegnę do przychodni.

A tam gęba w ramce okna mówi mi: – Czyżby chciała się Pani przebadać? – Tak –odpowiadam. A gęba : – Dobrze, ale najbliższy termin za półtora roku! – Ależ ja nie dożyję! – protestuję bezskutecznie. Połykam chińskie pigułki, łzy dopycham eklerem i piszę do ministra:

– Panie Arłukowicz, powiedz ZUSowi wspak! Niech odda mi moje pieniądze! Bo ZUS ma na reklamę, a mnie trza na trumnę!

Elżbieta Boroń

Kilka dni temu w prasie ukazały się tytuły: ,,Umieralnie dla psów”, ,,W kolejnym przytulisku Fundacji - Ludzie zwierzętom w potrzebie - znaleziono dziesiątki martwych, zagłodzonych psów”.

            Wszystko to działo się nie tylko w centrum Krakowa, ale w prawie całej Małopolsce. Fundacja została założona przez Annę K. - cenioną historyczkę sztuki z Krakowa. Prowadziła ona kilka ośrodków dla bezdomnych psów. Mimo, że rok temu za skrajne zaniedbania dostała karę grzywny, bezczelnie nadal podpisywała z gminami umowy, pobierała pieniądze - ponad 2 tysiące złotych miesięcznie od każdej. W każdym ośrodku było mnóstwo psów i kotów - ale bez opieki i często już martwe.

            Policjanci i inspektorzy nie mogli otrząsnąć się z szoku, musieli wchodzić w maskach do pomieszczeń (m.in. w samym centrum Krakowa), gdzie znajdowały się martwe i jeszcze żywe, ale skrajnie wygłodzone zwierzęta.

            Nigdy nie byłam wielką miłośniczką domowych zwierząt - zawsze wolałam czas i uwagę poświęcać ludziom, a szczególnie dzieciom.

            Ale stało się - był warunek: 10-letnia wnuczka będzie miała wymarzonego pieska, jeśli ja zgodzę się zajmować nim, gdy oni wyjeżdżają z Krakowa. W efekcie jestem bliżej tych zwierząt i nawet zaczynam rozumieć ludzi, którzy wręcz je rozpieszczają.

            A tu proszę - kobieta wykształcona - znęca się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. A na stronie internetowej Fundacji kładzie nacisk na działanie ,,edukacyjne dla kształtowania pro humanitarnych postaw wobec zwierząt”.

            Rozbieżność między tym co ta pani głosi, a jej działaniem jest nie tylko bulwersująca, ale również przerażająca. I komu mają ufać miłośnicy zwierząt, którzy powierzyli jej zaszczytną (i okazuje się dochodową) funkcję prezesa Fundacji?

            Jej bezczelność, wyrachowanie, cynizm i zło trudno zrozumieć. Chyba nawet psychiatra będzie bezradny wobec takiej osoby - cenionego historyka sztuki z Krakowa – miasta, którego kultura jest jego wizytówką nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.

Marek Walawender

Ruch oburzonych to nie dla mnie. Najwyżej trochę się obruszam. Nie wierzę w pozytywne skutki oburzenia. Oburzenie wywołuje kolejne oburzenia, czasami ciągną się one bez końca i okazuje się, że nie miały początku. Oburzeni Grecy i cała Europa oburzona na Greków. Poseł Iwiński oburzył się i zablokował uchwałę upamiętniającą śmierć Grzegorza Przemyka. Teraz wszyscy są oburzeni na pamięć posła Iwińskiego. Lech Wałęsa – były Lech Wałęsa, oburzył się na wszelki wypadek, na wszystkich. „Solidarność”, to znaczy jak pięknie by mogło być, tylko wszyscy już zapomnieli jak było i wszyscy są teraz oburzeni na Lecha. Donald Tusk oburzony na Urbana, a Urban jest zadowolony. Mama „małego Jasia” oburzyła się na „tryby machiny, która nazywa się służbą zdrowia”. Teraz tryby zajmują się mamą. Pani W. przyszła oburzona na Walne Zgromadzenie Spółdzielni i złożyła wniosek, żeby spółdzielnia zwróciła mieszkańcom pieniądze zagarnięte w latach 2008 - 2012. Spółdzielnia naliczała podatek gruntowy w wysokości 40 groszy a powinna 38 groszy. Oszukiwała na 2 grosze! Oburzenie pani W. wynosi 96 groszy, rozłożone na cztery lata, od 2008 do 2012. Pan Janek jest oburzony na Zarząd Ogrodów Działkowych, bo nie może uzgodnić poglądów z sąsiadem. Sąsiad ma na działce żywopłot z tui i brzozę. Żywopłot jest za wysoki a brzoza za duża, ale pan Janek mówi, że tuje wydzielają trujące gazy a brzoza energię. Poza panem Jankiem nikt tego nie czuje. Można się oburzać o wszystko i na wszystkich. Po takim felietonie spotka mnie powszechne oburzenie. Lepiej zawczasu oburzę się sam na siebie. Na pewno jest o co. Albo na żonę, bo mamy dziurę w budżecie, a żona na mnie o to samo.

Zbyt dużo tych negatywnych emocji w przestworzach.

Za dużo tego oburzenia.

Antoni Niedziałkowski
Samounicestwienie legendy

     Szlag mnie trafił po ostatnich wypowiedziach Prezydenta Lecha Wałęsy związanych z Henryką Krzywonos i Bogdanem Borusewiczem. Zarozumialstwo, buta i brak pokory Lecha Wałęsy jest już nie do wytrzymania. Zwłaszcza zapowiedź „odkrywania innych niemiłych stron historii” oraz Jego stwierdzenie, że „ma gdzieś swoją legendę”.

      Czy ten człowiek nie rozumie, że jego legenda, Pokojowa Nagroda Nobla, stanowisko Prezydenta Rzeczpospolitej, ogromne zainteresowanie i szacunek w Polsce i na świecie nie są tylko Jego indywidualną zasługą i własnością? To, że miał normalnie prowadzony dom i wychowaną gromadkę dzieci jest zasługą przede wszystkim jego żony Danuty. Z jakimi wyzwaniami i problemami musiała się zmagać samotnie, zdradziła w autobiograficznych „Marzeniach i tajemnicach”. Z kolei wszystko, co wydarzyło się od chwili, gdy „przeskoczył przez płot Stoczni” mógł osiągnąć dzięki doradcom i współuczestnikom strajku oraz zaangażowaniu, poparciu i działaniu milionów Polaków. On ikona Solidarności legenda walki o wolną Polskę dostał ogromny kapitał zaufania i życzliwości od Narodu. Dostał też szansę na pozostanie w historii Wielkim Polakiem. Przykro patrzeć jak systematycznie od lat niszczy swój wizerunek angażując się w spory, w których często zabiera agresywnie głos opowiadając zwyczajne głupoty.

      Wałęsa kompetentny jako przywódca strajku i Przewodniczący Solidarności zostając Prezydentem Rzeczpospolitej osiągnął swój próg niekompetencji. To go przerosło. Teraz prezentuje swe przerośnięte ego, niewiedzę i zarozumialstwo usiłując być wielkim, choć zachowuje się jak mały żałosny, zazdrosny i zgorzkniały człowiek.

Barbara Waksmańska
Kanibal – celebryta

Issei Sagawa, 64 letni Japończyk mieszkający w Tokio jest kanibalem. W 1981 r. zabił, zgwałcił i skonsumował koleżankę ze studiów. Uniknął odpowiedzialności. Bryluje na salonach, udziela wywiadów, występował w filmach pornograficznych. Autor książki "We mgle", gdzie z detalami opisuje swoją zbrodnię. Wszędzie chętnie opowiada o swojej fascynacji młodymi, pięknymi Europejkami, w sensie konsumpcyjnym, i równie chętnie o swoich dokonaniach, nie szczędząc przy tym szczegółów. Pragnienie konsumpcji nachodzi go w okolicy czerwca, kiedy kobiety odsłaniają więcej ciała. Zanim umrze chciałby jeszcze kogoś zjeść, ale musiałaby to być wyłącznie piękna i młoda Europejka. Ma też ofertę dla pięknych pań; może któraś umieściłaby go w jadłospisie? Bo zwykłe umieranie jest nudne. Miałoby go to jednocześnie wyzwolić i uratować.

Sagawa był dzieckiem chorowitym. Niskim i brzydkim. Dlatego interesowało go piękno i kobiety jak na obrazach Auguste Renoira. W Paryżu studiował na Sorbonie, tam miał Europejki na wyciągniecie ręki. Był szczęśliwy: coraz częściej myślał o kanibalizmie. Szukał ofiary. Wybrał 25 letnią studentkę, Holenderkę Renee Hartevelt, wysoką, blondwłosą. Zaprzyjaźnili się, a on się zakochał. Przygotowywał się i pewnego wieczoru, po kolacji, kiedy ona czytała mu wiersze, zastrzelił ją. Przystąpił do jedzenia: na surowo, po usmażeniu, z musztardą. Bo jedzenie kogoś to krok dalej w okazywaniu uczuć, to coś więcej niż pocałunek, czy seks – jak mówił później.
Został aresztowany, ale po orzeczeniu lekarzy psychiatrów, umieszczono go w klinice psychiatrycznej. Ekstradycję do Japonii załatwił mu jego bogaty i wpływowy ojciec. Tu też uniknął kary, choć psychiatrzy orzekli, że jest zdrowy, winny i nadal zagraża ludziom. Przerażająca jest przede wszystkim bezduszność. I niemoc rozmaitych instytucji powołanych do przestrzegania prawa, cynizm, a może głupota i brak wyobraźni? Zrozumiałe, że Francja chętnie pozbyła się trzymania w "psychiatryku" na koszt podatników mordercy – psychopaty, budzącego ogromne zainteresowanie i emocje. Zrozumiałe także, że ojciec, który zresztą przy pomocy swoich pieniędzy tuszował skutki pierwszych objawów niecodziennych inklinacji synka, również przy pomocy pieniędzy spowodował jego ekstradycję do Japonii i umieszczenie w tutejszym „psychiatryku” dla uspokojenia opinii publicznej. Psychiatrzy orzekli, że jest zdrowy, winny i zagraża. Wyszedł jednakże z tego miejsca odosobnienia i rozpoczął życie celebryty.
Nikt nie interesuje się jego kondycją psychiczną, żadne służby nie czuwają. Wymiar sprawiedliwości? Przypadek Sagawy ich nie zainteresował. W Japonii nie popełnił żadnego przestępstwa... Kto wie, może nie bez powodu buszuje po salonach zadowolony i obnosi się ze swoim specyficznym apetytem, opowiada okropności i znajduje słuchaczy.
Dżungla.

Izabella Kobuszewska
Znowu Angelina…

Ostatnio, jako super news wszędzie króluje Angelina Jolie. Tym razem jednak nie na czerwonym dywanie, nie w roli ambasadorki lecz KOBIETY, która uczy , jak dbać o swoje zdrowie. CZYŻBY??? Prawdą jest , że dziedziczenie raka piersi czyli genu BRCA1 jest poważnym obciążeniem. SZKODA tylko, że nie pamiętała o cudownych terapiach osobistego lekarza Michela Jacksona i innych gwiazd! SZKODA, że nie skonsultowała tej decyzji z psychologiem. On zapewne wyjaśniłby, że nie jest jej matką, szczególnie pod względem filozofii i stylu życia. Ona ma wiernego Brada, a pan Jon Voight mąż i tatuś nie był ideałem.
A cóż to jest rak? Skąd się bierze? Każdy z nas nosi w sobie ten fatalny gen. Rozwija się on jednak tylko u niektórych. Trzeba bardzo długo(5-15 lat) „pracować" głównie mentalnie, aby doszło do ostatniego stadium. Nic nie jest lepszą pożywką dla rozwoju tej choroby, jak pielęgnowanie żalu, starego bólu, urazów z przeszłości, nienawiści. Po co to wszystko? Zdrowy styl życia, dieta, pozytywne myślenie mogą nas uchronić. Brzmi banalnie i niewiarygodnie, ale to skuteczna broń. SZKODA, że chcąc być wzorem nie pokazała, jak dba o siebie regularnie badając piersi, robiąc mammografię i cytologię. Najłatwiej poddać się obustronnej mastektomii, wszczepić nowe implanty, jeżeli ma się na to pieniądze. A jaka lekcję odebrały kobiety, które na to nie stać? Mam nadzieję, że ten model leczenia u nas się nie przyjmie.

Wystarczy przypomnieć mądrą decyzje byłej minister Ewy Kopacz o niezakupieniu tysięcy szczepionek. Cała Europa te zakupy wyrzuciła do kosza! Szczepionka była kosztowna i niedostatecznie sprawdzona. Nie było też aż ta wielkiej epidemii. Wirus świńskiej grypy okazał się mniej zjadliwy niż zwykła grypa. Tylko Polska minister w całej Unii Europejskiej podjęła właściwą decyzję, co potwierdzono po kilku miesiącach w Brukseli. PROFILAKTYKA i mądre i szybkie decyzje pomogą każdemu wygrać z rakiem.

Danuta Ilcewicz-Stefaniuk
Kolejność dziobania

W polskich miastach chodniki zajęte są przez parkujące, najczęściej na całej ich szerokości, auta. Pomiędzy nimi przeciskają się rowerzyści i piesi: z wózkami, bez wózków, z dziećmi prowadzonymi za rękę lub bez. Wszyscy spoglądają na siebie z uśmiechem lub ze złością – kto komu ustąpi miejsca?

Parę dni temu szłam z Osobą Towarzyszącą chodnikiem wzdłuż ulicy Lea, na wysokości szpitala MSW. Chodnik ciasno zastawiony wąskimi i szerokimi autami. Z przeciwnej strony jechała kobieta z dzieckiem w wózku. Niestety nie mogła przejechać. Pasek chodnika zostawiony dla pieszych był zbyt wąski. Kobieta wycofała się i zjechała na jezdnię. Dobrze, że łaskawi kierowcy nie rozjechali jej i tylko trąbili pokrzykując, że jezdnia nie jest miejscem dla pieszych, a wózek chociaż ma cztery koła nie jest autem, które może jeździć po jezdni. Kobieta milczała, uśmiechała się i wędrowała jezdnią dalej.

Tak radosna, pomimo miłego towarzystwa i nareszcie ładnej wiosennej pogody, raczej nie byłam. Tym bardziej, że niewiele kroków za kobietą i jej wózkiem maszerowało dwóch rosłych mężczyzn, ubranych w czarne, wywatowane uniformy z bronią przy pasach. Szli gęsiego. Niczego nie zauważyli?

Mimo sprzeciwu Osoby Towarzyszącej, zatrzymałam ich i uprzejmie zapytałam, czy sytuacja, której byli świadkami nie zdziwiła ich? Osoby w uniformach nie zapomniały języka w buzi i usłyszałam groźne:

- Dowodzik poprosimy.

W żadnym wypadku nie była to prośba. Czyżby pomylili mnie z kierowcami zaparkowanych na chodniku aut? Roześmiałam się w głos. Dla równowagi grzecznie poprosiłam moich interlokutorów o numery służbowe. Zaniemówili, ale tylko na chwilę, bo oto do stojącej czterema kołami na chodniku dużej „miejskiej terenówki” podszedł kierowca. Natychmiast stracili zainteresowanie moją osobą i zwrócili się do niego. Nie słuchałam co działo się dalej. Była przecież piękna wiosna, obok kwitły bzy, a mnie przypomniała się bajka o kolejności dziobania.

Romana Cieśla

Od kilku lat w maju odbywa się w Krakowie Marsz Równości, kiedyś zwany marszem tolerancji. Sam marsz jest ważny i słuszny; przypomina o nierozwiązanych problemach życiowych kilkuprocentowej części społeczeństwa. Jego uczestnicy maszerują pod hasłami żądającymi równych praw dla wszystkich polskich obywateli bez względu na orientację seksualną.

Bulwersuje mnie natomiast to, co się przy tej okazji w Krakowie dzieje.
Władze miasta pozwalają nacjonalistycznej grupie Narodowe Odrodzenie Polski organizować w tym samym dniu akcję uliczną skierowaną przeciwko Marszowi Równości. Magistrat wydał pozwolenie, mimo doświadczeń lat ubiegłych, które pokazują jak niebezpieczne są chuligańskie, wręcz bandyckie, zachowania członków i zwolenników tego faszyzującego ugrupowania.

Tę „kibolską” zadymę pozwolono tym razem zorganizować tuż przed Marszem Równości. Dwa, w złej kolejności następujące po sobie wydarzenia, stworzyły na kilka godzin w środku Krakowa nastrój niepokoju i zagrożenia. Członkowie i zwolennicy NOP nie rozeszli się po swojej imprezie. W małych grupkach, obserwowani przez policję, towarzyszyli Marszowi Równości usiłując zakłócić jego przebieg.
Marsz Równości z bębnami, tęczowymi flagami i balonikami przeszedł swoją trasę z Wolnicy przez Rynek Główny na plac Szczepański nie atakując nikogo, obwieszczając mieszkańcom i turystom swoje postulaty wypisane na kolorowych transparentach. Natomiast ubrani na ciemno młodzi mężczyźni, prawdopodobnie uczestnicy dopiero co zakończonego oficjalnego przemarszu NOP, chcieli dać upust swojej agresji. Nieśli za Marszem Równości duży transparent z treścią nawołującą do nienawiści. W Rynku Głównym rzucali petardami i świecami dymnymi, które spadały na zgromadzone tam wcześniej liczne oddziały policji.

Zupełnie nieprawdziwe były dziennikarskie relacje na ten temat podawane potem w serwisach informacyjnych. Donosiły one o tzw. „starciach” w Rynku Głównym. A przecież żadnych starć nie było. Odbył się marsz oraz próby jego zakłócenia, spacyfikowane przez policję. Trzech agresorów policja zatrzymała. Ze strony Marszu Równości nikt na wrogie okrzyki i petardy nie reagował.

Powodowane absurdalną nienawiścią akty agresji przysłoniły cele pokojowego marszu, który m.in. domagał się zalegalizowania związków partnerskich. Szkoda, że wydarzenie, które miało pozytywne i konstruktywne przesłanie, zostało ukazane opinii społecznej jako przyczyna zakłócenia porządku publicznego. Niestety, takie manipulacje uprawiają od kilku lat dziennikarze i komentatorzy relacjonujący przebieg Marszu Równości Krakowie. Oto fragment relacji krakowskiej Gazety Wyborczej : Manifestacja w Obronie Tradycyjnej Rodziny starła się z Marszem Równości…”.

Krakowska TVP rozpoczynała informację o tych wydarzeniach w obydwu wieczornych wydaniach Kroniki słowami: „W ruch poszły kamienie, petardy i świece dymne…”.

Dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa Urzędu Miasta Krakowa wbrew oczywistym faktom twierdził, że agresywna impreza NOP zorganizowana na godzinę przed Marszem Równości
„nie przeszkadza w żaden sposób”.

Prawdopodobnie zakaz organizacji marszu NOP w tym samym dniu nie wyeliminowałby całkowicie aktów agresji. Jednak bez przyzwolenia na oficjalne zgromadzenie, faszyzujący chuligani nie czuliby się tak pewnie. Poza tym dwa marsze w jednym dniu zmusiły władze do zmobilizowania ogromnych sił policji. Groźnie wyglądały ulice Krakowa obstawione policyjnymi patrolami w mundurach antyterrorystycznych. Nisko nad ulicami latał policyjny helikopter. Byli też policjanci z psami i wielkimi tarczami ochronnymi.

Okropne wrażenie. 

Jadwiga Zgorzelska
Kulinarne gadulstwo

Moje gołąbki to mistrzostwo świata, ostatnio robię z pekińskiej kapusty. Dziś na obiad była wątróbka, dodałam jabłko w trakcie smażenia, palce lizać. A moja rodzina nie wyobraża sobie życia bez szarlotki, jest tak pyszna, że cała blacha znika w ciągu kilku minut, po prostu niebo w gębie. Galaretka z nóżek, tymbaliki i bigos, prześwietny rosół i tort orzechowy.

Od samego słuchania zaczyna burczeć w brzuchu.

Te smakowite stwierdzenia, to nic innego, jak elementy, z których buduje się własny wizerunek. Nie szkodzi, że nieraz musimy nieźle konfabulować dla jego poprawy. Gadulstwo, w tym przypadku kulinarne, czyni z nas arcymistrzów, chociaż wątróbka była niejadalna, o gołąbkach mamy mizerne pojęcie, a szarlotkę kupujemy w cukierni. Najdziwniejsze jest to, że często sami w to wierzymy i żadna konkurencja nie jest w stanie zagrozić naszej pozycji. Dla wizerunku potrafimy przekroczyć granice rozsądku. Najważniejsze, że wydaje nam się, że przekonaliśmy świat o swojej wyjątkowości.

Gadulstwem podpieramy się w swoich niedoskonałościach, ułomnościach, kompleksach. Wystarczy sugestywnie się zaprezentować i już wygrywamy mistrzowski tytuł. Autentyczność i szczerość to cechy coraz bardziej deficytowe.

Lista dziedzin, w których można zaistnieć dzięki gadulstwu jest nieograniczona. Dzielą się na damskie i męskie, bo tu zrównanie płci postępuje dość opornie. Gotowanie pozostaje więc specjalnością bardzo kobiecą, mimo, że Ludwika do rondla zaproszono już kilka dekad temu. Panowie specjalizują się w innych tematach, ale o tym innym razem.

Jolanta Mirecka
Komunia

Wśród stukotu kopyt i trzaskania z biczy przed kościół zajechało kilka ubranych w białe kwiaty dorożek. Wysypał się z nich całkiem spory, odświętnie ubrany tłumek. Każdy dzierżył w dłoni wiązankę konwalii. Otoczyli pierwszą dorożkę, z której wysiadła ubrana w białą sukienkę i pelerynkę ze srebrnych lisów - ośmioletnia księżniczka.

Mała dumnie zadarła udekorowaną w wianuszek główką, władczo popatrzyła dookoła i wśród oklasków gości dołączyła do pozostałych, wystrojonych na biało dzieci. Wszak to dzisiaj dzień jej Pierwszej Komunii Świętej!

Nie żebym była przeciw religii czy sakramentom. Co to to nie. Ale jestem przeciw tej całej komercji, przeciw kiczowi, przeciw robieniu z komunii widowiska i wyścigów na prezenty. Bo przecież Pierwsza Komunia to święty sakrament, który Kościół z pierwszego świadomego pojednaniu dziecka z Bogiem przerobił na pokaz próżności.

Raz w tygodniu uczniowie maja w szkole lekcje religii i tam, teoretycznie, w ciągu dwóch lat nauki powinny przygotować się do tego sakramentu. Pozornie, bo praktycznie ten obowiązek przerzucono na rodziców. To oni siedzą i pomagają pociechom wkuć na pamięć zawiłe kanony wiary, to oni wieczorami gonią na naukę śpiewu, na próby maszerowania, klękania, przymierzania i nie ziewania.

W czasie, kiedy dzieciaki opanowują ten skomplikowany balet, rodzice płacą. Płacą za świece, za prąd, za książeczki, za prezenty, za bukiety dla siostry, dla księdza, dla organisty i dla sprzątaczki. Płacą też za kwiaty do ozdobienia kościoła. Te kwiaty do ozdabiania to niby tylko dla ich grupy, bo ponoć grupa, która ma komunię godzinę po nich, kupuje osobne kwiaty i osobno zdobi. (Nasze kwiaty lepsze od ich kwiatów!!!) Paranoja.

No i jeszcze ubranka. Koniecznie nowe i inne niż te, które dzieci miały rok temu. To nic, że sukienka kosztuje ze 350 zł, że od tych zeszłorocznych różni się tylko inaczej wszytą koronką, że jest tylko na jeden raz i że mogłaby służyć jeszcze kolejnym rocznikom. Ma być nowa. Nowa i inna. Buciki też białe. Do kompletu torebka i pelerynka. (Makijaż nie wymagany).

Dla chłopców znienawidzone przez nich długie szatki, a pod nimi białe spodnie, nowiutkie, nie te granatowe, które mają w szafce. Mają być białe, bielutkie, takie żeby już nigdy do niczego nie służyły.

Rodzice! Płaćcie! Płaćcie! Znajoma pani krawcowa czeka, zaciera ręce i wzdycha - „jaka szkoda, że komunie są tylko raz w roku. Jaka szkoda!!!”. Komunijne żniwa, komunijny bal.

Pamiętajcie również o wystawnym obiedzie z ogromnym tortem. Restauratorzy też kochają maj.

Wydatki nie mają końca. A jeśli ma się więcej niż jedno dziecka? A jeśli Bóg pobłogosławił i ma się kilkoro dzieci i to co rok? No to co rok ta sama zabawa i takie same wydatki.

„Rodzice! Banki oferuję dogodne pożyczki”. Święto, święto! Komunia! Maj!

I kiedy już dzieciaki mają kompletny mętlik w głowie, kiedy jak małpeczki wyćwiczą każdy krok i każde słowo podziękowania za wszystko i wszystkim, przychodzi ten - WIELKI DZIEŃ. DZIEŃ PREZENTÓW.

I tu też nie jest tanio. W tym roku handel zarabia na najnowszych telefonach - „Samsung S-4. Najlepszy prezent z okazji Pierwszej Komunii” - cena około 3 tysiące; na komputerach, na tabletach i innych gadżetach z najwyższej półki. Rodzice chrzestni, dziadkowie, ciocie, wujkowie – KOMUNIA! KOMUNIA!!!

Tylko czy w tym całym bałaganie któreś dziecko pamięta jeszcze po co jest ta Pierwsza Komunia Święta?

Oglądałam ostatnio sondę uliczną przeprowadzoną wśród tegorocznych maturzystów. Pytania były podstępne. Tak obłędnie trudne, że nie każdy maturzysta dał sobie z nimi radę. Pytanie pierwsze - ile kontynentów jest na kuli ziemskiej? Wymień wszystkie.

I cóż, że podróżujemy wszyscy i wszędzie, że telewizja jest w każdym domu, że dostęp do informacji jest niezwykle prosty. Po co młodym ta wiedza? Przecież wszystkie gry toczą się w wymyślonych światach, a tu taka „przyziemność”. Oj, namęczyli się, namęczyli.

Drugie pytanie było jeszcze trudniejsze - kto napisał baśnie Andersena?

Ja nie zdawałam sobie sprawy, że nasza młodzież zna tyle nazwisk. Sienkiewicz, Prus, Kraszewski, Mickiewicz? Chylę czoła. Ja bym na to nie wpadła. Te same pytania zadano naszym parlamentarzystom. Pozostawiam to bez komentarza.

Dodaj komentarz

Plain text

  • Znaczniki HTML niedozwolone.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.
3 + 10 =
W celu utrudnienia rozsyłania spamu przez automaty, proszę rozwiązać proste zadanie matematyczne. Dla przykładu: 2+1 daje 3.