Wspomnienia z dzieciństwa

Barbara Waksmańska

Moje dzieciństwo to tak odległe czasy, że moja pamięć ma z tym kłopot. Sięganie tam pamięcią jest mało owocne. Jedno wspomnienie natomiast wraca do mnie od czasu do czasu; przygotowania do przyjścia ze szpitala mamy razem ze świeżo narodzonym młodszym bratem. Pamiętam ustawione rzędem krzesła, na których układaliśmy z tatą malownicze pagórki rozmaitych części garderoby, które to okazały się być w zadziwiającej mnogości niemieszczącej się w szafie. Każdy pagórek przykrywaliśmy kolorową serwetą. Bardzo byliśmy z tatą zadowoleni z naszych porządków.

Romana Cieśla

Pierwsze zapamiętane przeze mnie wspomnienie z dzieciństwa jest naprawdę wczesne. Miałam wtedy dwa lata. Skonfrontowałam to wspomnienie z moją mamą, gdy byłam już prawie dorosła.

Czasem przypominała mi się jak ze złego snu scena, gdy moja mamusia oddaje mnie małą obcej kobiecie na ręce, a ja się boję i bardzo płaczę, no bo nie rozumiem dlaczego…

Zupełnie przypadkiem mama wspominała kiedyś przy mnie trudne czasy, gdy czasem zawodziła komunikacja zbiorowa. Samochodów, ani taksówek nie było, a przynajmniej dla mojej mamy były niedostępne, no i w takim przypadku trzeba było iść nawet kilkanaście kilometrów pieszo.

Było to w 1955 roku, mama szła ze mną 2-letnią na rękach niosąc jeszcze ciężką torbę z zakupami. Miała do przejścia prawie 20 kilometrów. Młoda kobieta zaproponowała mamusi pomoc. Podobno chciała wziąć zakupy, ale mama poprosiła, aby jednak wzięła dziecko, bo po prostu ja byłam cięższa niż ta torba z zakupami, a mama była już wykończona kilkukilometrową wędrówką z dużym obciążeniem.

Ta scena zapadła mi, jako dziecku, bardzo głęboko w pamięć. Była ona dla mnie tak tragiczna, że nawet pogoda towarzysząca tym chwilom w mojej pamięci utrwaliła się jako groźna, burzowa. A mama powiedziała, że świeciło słońce, była upalna pogoda, która dodatkowo wzmagała jej zmęczenie. Uczynna kobieta niosła mnie bardzo krótko, potem wzięła jednak torbę z zakupami, a ja wróciłam w objęcia mamy. Tego oczywiście ja już nie pamiętam, bo mnie utkwiło w głowie tylko kilka groźnych chwil, gdy nagle straciłam poczucie bezpieczeństwa.

Marek Walawender

Kamienica górująca nad okolicą. Ona kolosalna nie była. Trzypiętrowa. Stała na wzgórzu. Przy niej w całej okolicy wszystko było malutkie, jakieś jednorodzinne domki. W tej kamienicy, na pierwszym piętrze w jednoizbowym mieszkaniu spędziłem pierwszych siedem lat mojego życia, z mamą, tatą a także od pewnego czasu z młodszym ode mnie o półtora roku bratem. W tej kamienicy się usamodzielniałem i poznawałem świat indiańskim sposobem, jak jakiś Apacz czy Siuks. Tak nazywana przeze mnie indiańska metoda polega na coraz śmielszym wypuszczaniu się coraz dalej w okolicę. Zataczając spiralnie kręgi, oddalałem się od kamienicy, systematycznie rozpoznając nowy teren, coraz dalej i dalej ale na tyle rozważnie, żeby nie zgubić orientacji i zawsze wrócić bezpiecznie. Do dzisiaj przywiązany jestem do tej metody i stosuję ją wciąż z powodzeniem w każdym nowym terenie.

Podrzędny stadion piłkarskiej, dziesiątej ligi. Żadne mecze. Podpity kibic przystawia sobie do skroni korkowiec, strzela i widzę jak na skroni lufa pistoletu wykroiła mu w skórze idealnie okrąglutki placuszek, który powoli nasiąka krwią stając się coraz bardziej czerwieńszy.

Do bramy stadionu prowadziła prosta aleja. Trzeba było przejść tę aleję, gdy chciało się dojść z mojej kamienicy do znajdującego się po drugiej stronie parku stadionu. Przebiegam przez ulicę, przez tą aleję i wpadam pod rower. Rower uderza we mnie. Upadam i widzę jak nade mną przelatuje mężczyzna postury Tomasza Majewskiego, który w lewej ręce trzyma żelazną kulę, taką do pchnięcia kulą. To był kulomiot, który wracał po treningu. On ucierpiał bardziej niż ja.

W wspomnianym parku była na stałe postawiona drewniana estrada. Obok niej na drewnianych słupach umieszczone głośniki. Często leciała z nich muzyka, a od czasu do czasu na estradzie tańczyły pary. Niedziele, jakieś święta. Piękne panie w kolorowych sukienkach i bucikach na obcasie.

Walnąłem ojca między oczy. Zimą podczas zabawy w śnieżki. Przyczaiłem się i gdy głowa taty wychyliła się zza rogu domu, rzuciłem i trafiłem śnieżką prosto między jego oczy, a właściwie okulary. Tato od zawsze nosił okulary.

Szkoła. Pierwsza klasa. Przy szkole boisko, na którym latem grałem w piłkę. Tuż obok szkoły górka, z której zimą zjeżdżałem na tornistrze lub na butach. Rysowałem najbardziej oryginalne szlaczki w zeszycie – trupie czaszki na przemian ze skrzyżowanymi piszczelami. Sądzę, że dorośli pochylali się nade mną z zadumą. Do szkoły chodziłem z przyjacielem. On mieszkał dalej ode mnie więc idąc do szkoły przychodził po mnie i do szkoły szliśmy już razem. Przed wyjściem całowałem mamę w policzek. Aż pewnego dnia uznałem, że jestem już dorosły i to wstyd całować mamę przed pójściem do szkoły i nie pocałowałem mamy w policzek, tylko po prostu wychodziłem, a mama powiedziała: „czy nie zapomniałeś o czymś?”. Wróciłem zawstydzony i pocałowałem mamę.

Złamałem rękę spadając z trzepaka. Miałem ją w gipsie dwa tygodnie, a później trzeba było moczyć łokieć w gorącej wodzie i na blacie stołu, trzymając w dłoni ciężarek, prostować rękę przez następne dwa tygodnie, a nawet dłużej, aż wreszcie mogłem ją położyć na stole.

Na wakacjach, po pierwszej klasie, mama, tata, ja z ręką w gipsie, młodszy o półtora roku brat i następny brat całkiem malutki, na rękach u mamy, jakieś rzeczy, meble, przeprowadzamy się do innego świata.

Jadwiga Zgorzelska

Najbardziej „świeże”, a więc sprzed „zaledwie” 53 lat, to pierwsze dni w szkole. Rzeczywistość nie zawiodła moich oczekiwań. Chodzenie do szkoły było ogromnie nobilitujące.

A przedtem wśród wydarzeń, które ocalały w pamięci, zabawy z rówieśnikami, pierwsze kontakty z lekturą, ulubione zabawki, wydarzenia rodzinne i własny wizerunek kilkuletniego dziecka.

Widzę się w czerwonej, aksamitnej sukience, misterne hafty podkreślały jej odświętny charakter.

Wśród ulubionych książek „Kamizelka jeża” Ireny Tuwim.

Wymarzona i długo oczekiwana zabawka znaleziona pod choinką. Skąd „dzieciątko” wiedziało, że tak bardzo chciałam dostać mebelki dla lalek? Czy staremu, wysłużonemu pluszowemu misiowi wyrzuconemu na śmietnik na pewno nie dzieje się krzywda? Czy zabawki na pewno nie odczuwają zimna, głodu, samotności?

Bardzo dorosła poczułam się, kiedy miałam 5 lat i urodziła się moja kuzynka Basia. Nie byłam już najmłodsza w rodzinie.

Kiedyś poprosiłam wujka o przejażdżkę na motorze. Na mokrej, śliskiej, wiejskiej drodze motor się przewrócił. Mnie się nic nie stało, wujek złamał obojczyk. Przez wiele lat miałam ogromne poczucie winy.

Do podwórkowej piaskownicy przywieziono świeży piasek. Wszystkie dzieci chciały natychmiast nacieszyć się nim, więc zrobiło się bardzo ciasno. Bitwy i kłótnie o każdy centymetr terytorium zdominowały zabawę.

Ulubiony podwórkowy przysmak – oranżada w proszku. Zawartość saszetki należało rozpuścić w szklance wody, ale najlepiej smakowała, kiedy maczało się wilgotny palec w saszetce i oblizywało aż do wyczerpania zawartości.

Danuta Ilcewicz-Stefaniuk

….Zapamiętany obraz. Kobieta w stalowo-niebieskim płaszczu, z żółto-brązową torbą w kształcie kuferka. Kobieta kładzie torbę na białej ławce, która znajduje się obok żółtego, kuchennego, kaflowego pieca.

Izabella Bociańska

Mam trzy lata. Nawet sobie wydaję się maleńka i całkowicie zdana na opiekuńcze skrzydła rodziców. To cecha jedynaków nadmiernie hołubionych. W naszej rodzinie jest to uzasadnione, ponieważ sześć lat przed moim narodzeniem rodzice stracili wyczekiwane dziecko – córkę, która zmarła w kilka godzin po przyjściu na świat.

Właśnie przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Wydaje mi się piękne, słoneczne i przestronne.

Przychodzi czas na znalezienie przyjaciół. Wychodzę na podwórko, poznaję starszą od siebie koleżankę, która proponuje mi spacer po mieście. Wszystko jest tak ciekawe, że oddalamy się coraz bardziej od domu.

Podchodzimy do budki, w której pięknie pachną lody w kilku smakach i wafle. Jestem zaaferowana i szczęśliwa. Tracimy poczucie czasu. Nagle widzę przerażoną mamę biegnącą w naszą stronę. Czuję, że wydarzyło się coś niedobrego, co będzie miało dla mnie przykre konsekwencje. Dostaję wielką burę, kilka klapsów i zakaz oddalania się od domu z kimkolwiek.

W pamięci utkwiła mi groźna twarz mamy i jej usta pomalowane czerwoną szminką. Od tej pory czerwona szminka na ustach mamy będzie budzić we mnie strach i dystans, który towarzyszył mi przez całe wczesne dzieciństwo.

Dodaj komentarz

Plain text

  • Znaczniki HTML niedozwolone.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.
2 + 2 =
W celu utrudnienia rozsyłania spamu przez automaty, proszę rozwiązać proste zadanie matematyczne. Dla przykładu: 2+1 daje 3.