Zapachy dzieciństwa

Zapachy chyba najgłębiej zapadają w pamięć.

Szkoła podstawowa, wczesne lata sześćdziesiąte. Mimo trudnych, biednych czasów dbano o higienę i czystość  w sposób chyba jedyny wówczas dostępny.  Obrzydliwy zapach lizolu był wszechobecny, nie tylko w toalecie, ale również w klasach i na korytarzach.

A potem wyjazd na zasłużone wakacje na wieś. Koniec czerwca to sianokosy i zapach skoszonej trawy, który w miarę schnięcia ewoluował do niezapomnianego, bardzo silnego aromatu siana. Białe kwiaty czarnego bzu pachniały słodko, ale niezbyt przyjemnie.  A  kwitnący jaśmin to do dzisiaj najpiękniejszy zapach początku lata. Dzień trwał prawie nieprzerwanie, a ta najkrótsza noc  została pięknie utrwalona w piosence z tekstem mistrza Ildefonsa: „Ja jestem noc czerwcowa, królowa jaśminowa…” Ilekroć ją słyszę, wraca zapach początku wiejskich wakacji sprzed lat.

A potem,  pachniało dojrzałym latem, czyli mieszaniną  lipy, mięty, malin i wszelkich innych owoców i kwiatów. Zapachy te prawie niepostrzeżenie przybierały różne nuty w miarę upływu czasu aż do końca sierpnia.

Z początkiem września powrót do szkoły i swojskiego zapachu lizolu.