Co to było? Ciekawość, pożądanie, głupota, czy wszystko naraz? Podobam się mężczyznom, nawet mnie trochę interesują, nie należę jednak do puszczalskich. Nie powiem, bo świętą też nie jestem, czego najlepiej doświadczył Jurek, potem Staszek , a ostatnio Leszek. Pracuję na trzy zmiany w zakładach bawełnianych jako prządka. Na przędzalni rej wodzi pan Wiesiu, bardzo lubiany przez moje koleżanki z hali, dusza towarzystwa dla kumpli, wysoko notowany przez zakładową komórkę partyjną. A to jego powodzenie do tego, kim naprawdę jest ta nędzna kreatura ma się tak, jak pięść do nosa. Cały zakład zna anegdoty o jego wesołkowatości. A już jego egzamin mistrzowski może przejść do księgi humoru polskiego.
- Jakie wątki włókiennicze zawiera tekst polskiego hymnu państwowego?- Zapytał członek komisji odpowiedzialny za kontrolę wiedzy z zakresu postawy społeczno-politycznej.
- Jeszcze Polska nie zginęła, zaczął cicho recytować sobie słowa „Mazurka Dąbrowskiego”, potem niemo poruszał przez chwilę wargami.
- Mam.- Oznajmił z radosną pewnością pan Wiesiu. –Przędziem Wisłę, przędziem Wartę, będziem Polakami.
Komisja śmiała się do rozpuku i pan Wiesiu egzamin zdał.
Gdyby tylko był głupawy, to jeszcze można by ścierpieć. Za to nigdy mu nie wybaczę, że z niego taka świnia i obrzydłe bydlę. Ale cóż. Za późno się o tym dowiedziałam. Trzeba przyznać, że ten W., bo mi już pan Wiesiu przez gardło nie przejdzie, ale teraz sobie wymyśliłam, że zamiast W. będę go nazywać Wyrodkiem. A chciałam powiedzieć, że ten Wyrodek to miał złotą, no nie mogę powiedzieć rączkę, powiem wprost znał się na przędzarkach i sprawnie je naprawiał. Pracowałyśmy na akord, przeto szybka naprawa warsztatu miała dla nas znaczenie, toteż każda z nas po szybkim usunięciu awarii miała mu za co dziękować.
-Czym się odwdzięczę? - Pytała Agata Wyrodka po naprawieniu jej maszyny.
- Ciepłe nóżki cztery razy po dwa razy - odpowiadał i klepnął ją w pośladki.
Ona chichotała i dziwiłam się, że ją bawi takie prostactwo. To samo się przydarzyło Grażynie. I też się dziwiłam, że ją to bawi. Kiedy Hance nawaliła przędzarka i znowu były nóżki cztery razy i klepanie, też się dziwiłam jej chichotom. Ale jak to mówią, kobieta zmienną jest i zapragnęłam, żeby mi powiedział ciepłe nóżki cztery razy po dwa razy i mnie klepnął. Ale maszyna mi się nie psuła, jako że zwykłam pracować bezawaryjnie. Jakże musiałam być zaślepiona w tym pragnieniu Wyrodka, skoro tak pokierowałam nicią, aby ta zadławiła szpule przędzarki. Poprosiłam Wyrodka, naprawił, podziękowałam i nic. Ani nie było o ciepłych nóżkach, ani klepnięcia. Poczułam się jakby upokorzona, niespełniona, o niczym innym nie myślałam, tak jakby od klepnięcia Wyrodka zależało zbawienie świata.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Spakowałam do torebki cztery puszki żywca i poszłam do domu Wyrodka. Zapukałam i cisza. Nacisnęłam lekko klamkę i otwarły się drzwi wejściowe. Przez uchylone drzwi weszłam do zalatującej duszną dziwną wonią kuchni. A to, co zobaczyłam o mało mnie nie zwaliło z nóg. Na podłodze leżał nieżywy kundel , obok niego młotek ze śladami krwi. Na żelaznym łóżku rozłożona była psia skóra, srebrzysta sierść z czarnymi plamkami, no wypisz, wymaluj Żabka, suczka, z powodu zaginięcia której kilka dni przedtem płakała Lucynka, córka sąsiadki. A więc to tak. Ten sympatyczny pan Wiesiu to nie tylko hycel, ale morderca i zaraz. Co tu jest na tym piecu? Chryste Panie, na patelni smażyło się psie sadło. Nasz majster sadysta bawi się w znachora. No nie. To już przechodzi ludzkie pojęcie. W rondlu dusiła się psina. I one całowały się z tym oślizłym typem? I pozwoliły się dotykać? Tfu! Zresztą, dobrze im tak.