Była to jej pierwsza praca, kiedy jako polonistka przyszła do naszej klasy. Wszystko w niej było inne od tego, co uważałoby się obiegowo za kobiecą urodę. Niezbyt zgrabna, nisko osadzona – jak to się czasami mówiło – grubokoścista, bardzo charakterystyczna w ruchach, kiedy niedbale, trochę nonszalancko wchodziła do klasy z dziennikiem pod pachą. Samo jej wejście zapowiadało, że będzie ciekawie i niezwykle. Miała burzę czarnych włosów upiętych w kok, najczęściej golf i czarną spódnicę mocno ściśniętą w pasie. Kolor czarny to był jej ulubiony kolor.
Kiedy gestykulowała ładnymi smukłymi dłońmi brzęczały srebrne bransoletki, które były jej ulubioną ozdobą i ten dźwięk do tej pory mi się z nią kojarzy. Głos miała niski, trochę chrapliwy, zapewne od wypalanych papierosów. Jej błyskotliwa inteligencja połączona z ironią z jednej, a oryginalnością sądów z drugiej strony, sprawiały, że wszystko, co mówiła i jak mówiła, nas zachwycało. Sposób prowadzenia lekcji na pewno nie był konwencjonalny. Fascynowała nas i hipnotyzowała jednocześnie. Odwiedziłam ją niedawno – jej urok pozostał niezmienny.